poniedziałek, 31 grudnia 2012

Tomasz Gollob: od bohatera do...?


Tomasz Gollob – postać bez wątpienia nieoceniona dla polskiego speedway’a. Człowiek często budzący skrajne emocje. Sportowiec bezgranicznie oddany żużlowi i mocno w niego zaangażowany. W wieku 41 lat z pewnością spełniony od strony zawodowej. Mimo upływu lat, mimo osiągnięcia wszystkiego, co można było tylko osiągnąć, mimo najsłabszego sezonu od lat, wciąż cieszy się jazdą, wciąż nie Mo dość, wciąż znajduje się w centrum uwagi i jest tematem gorących dyskusji kibiców sportu żużlowego w całym kraju. 




Osobiście nie sięgam niestety pamięcią do początków kariery bydgoszczanina czy do makabrycznego wypadku w trakcie finałowych zawodów o Złoty Kask z 1999 roku, który prawdopodobnie odebrał mu tytuł IMŚ. Pierwsze zawody( w zasadzie migawki z nich)  z udziałem Golloba, które mam w głowie to finał Drużynowego Pucharu Świata we Wrocławiu z 2001 roku. Nie powiem, że od tego czasu zacząłem pasjonować się żużlem, gdyż byłem wówczas małym chłopaczkiem, ale od tych zawodów już na dobre wiedziałem, kim jest Tomasz Gollob.

Teraz, gdy jego sylwetka jest mi znacznie bliższa, a sam Pan Tomasz postanowił zszokować fanów żużla (przede wszystkim na Kujawach), uznałem, że warto pokusić się o artykuł na temat ikony tegoż sportu w Polsce.

Jak ciężko wyobrazić sobie transfer. np. Carlesa Puyola z Barcelony do Realu Madryt czy Joe Harta a Manchesteru City do United, tak samo niełatwo zrozumieć podpisanie kontraktu  przez Tomasza Golloba, rodowitego bydgoszczanina i wychowanka Polonii, z lokalnym rywalem z Torunia. Taki właśnie kierunek były mistrz świata obrał na najbliższe dwa sezony, co – wnioskując m.in. z komentarzy na tym portalu, jak  i postów na forum kibiców Unibaxu (a w zasadzie Apatora) – delikatnie mówiąc, nie przypadło fanom Aniołów do gustu. I nie ma się w zasadzie czemu dziwić – Hart, choć znakomity bramkarz, zapewne również nie spotkałby się z ciepłym przyjęciem kibiców na Old Trafford. Nie bez kozery szukam w świecie futbolu konkretnej alegorii do sytuacji, w której znalazł się Gollob. Przejście do danego klubu wychowanka największego rywala jest dla tych najmocniej związanych z zespołem kibiców niemalże policzkiem. Ciężko im się z tym pogodzić i zaakceptować. I nie zaakceptowano Golloba w Toruniu – najwięksi „fanatycy” ze stowarzyszenia Krzyżacy.net głośno oprotestowali ten transfer dając zarządowi do zrozumienia, że bydgoszczanin nie ma prawa przywdziewać plastronu  ich klubu.

Sam żużlowiec dolał oliwy do ognia mówiąc, że nie boi się przyjęcia na Motoarenie, a co więcej liczy na wizytę w Toruniu swoich fanów z rodzinnego miasta. Na to się jednak nie zanosi…

Osobiście uważam, że parafowanie umowy z Unibaxem  nie było mądrym  posunięciem, przede wszystkim od strony, że tak powiem  – „wizerunkowej”. Nie słyszałem  co prawda w ostatnich latach  wypowiedzi  kapitana naszej reprezentacji, w których podkreślałby swoje przywiązanie i wielką miłość do swojego rodzimego klubu, niemniej jednak ciężko myśleć, że Polonia jest obojętna jego sercu, skoro tam zbierał pierwsze żużlowe szlify, tam spędził ponad 13 lat kariery, z tym zespołem  zdobył 5 tytułów drużynowego mistrza Polski. Ta decyzja skłania mnie do zastanowienia się, co w takim razie kierowało Tomaszem Gollobem, bo chyba nie zdrowy rozsądek. Pieniądze? Biorąc pod  uwagę to, jaką wyrobił sobie „markę” w żużlowym światku oraz  jego z pewnością wysokie kontrakty reklamowe, w tym przede wszystkim z Monsterem nie sądzę, aby to było głównym czynnikiem wyboru Torunia. Choć oczywiście, ponad 2 mln złotych za sezon, bo o takiej kwocie słychać w kuluarach, piechotą nie chodzi.

Śledzę karierę Golloba już na tyle długo by stwierdzić, że zapału do ścigania wciąż mu nie brakuje. Nawet w kompletnie nieudanym dla siebie sezonie pokazywał, szczególnie w DPŚ i pojedynczych turniejach GP, że nadal jest liderem naszej kadry, że potrafi poderwać ją do walki, że może walczyć o medale w cyklu. Dalej jest głodny sukcesu, choć zapewne nie aż tak jak kilka czy kilkanaście lat temu. Nie szukam dla Pana Tomasza taniego usprawiedliwienia, ale w pewnym stopniu właśnie to mogło przyczynić się do tego kroku. W końcu na mistrzostwo Polski w drużynie czeka już 7 długich lat. A z pewnością łatwiej będzie mu o nie z Sullivanem i Holderem u boku, niż w swoim macierzystym  klubie czy w Rzeszowie lub Gnieźnie, czyli w ekipach, o których mówiło się, że mają „chrapkę” na byłego mistrza świata. Do tego dochodzi kwestia toru. Na Motoarenie Gollob czuje się tak, jak na obiekcie przy Sportowej 2, czyli „jak ryba w wodzie”. Na gorzowskim owalu w minionym sezonie kompletnie nie potrafił się odnaleźć, będąc cieniem  tego Tomasza Golloba, którego dobrze znamy. Nie leżała mu kompletnie przyczepna nawierzchnia przygotowywana przez Piotra Palucha. Znacznie lepsze wyniki notował na wyjazdach. W Toruniu powinno być zgoła inaczej. Dziwi mnie jednak fakt, że tak doświadczony żużlowiec przez cały długi sezon nie potrafił znaleźć odpowiednich ustawień i silników na gorzowski tor. Ciężko w takim wypadku  powiedzieć, gdzie leżała przyczyna jego niepowodzeń w spotkaniach rozgrywanych na swoim stadionie.

O  ile przenosiny bydgoszczanina do Torunia uznaję za decyzję (pomijając aspekt sportowy) mocno kontrowersyjną i w moim odczuciu sprzeczną z punktu widzenia jego własnego sumienia, o tyle zupełnie nie rozumiem i nie akceptuję zastąpienia kevlaru w narodowych barwach czarnym strojem Unibaxu. Uważam, że we wszelakich zawodach  rangi międzynarodowej każdy zawodnik/zespół powinien występować w kostiumach przynajmniej budzącym  skojarzenia z reprezentowanym  państwem. Tak, w największym stopniu dzięki PZM i Enei, w tegorocznym cyklu GP ścigali się obaj nasi reprezentacji. Nie wiem, czy Jarek zostanie przy tym kevlarze (mam  nadzieję, że tak), natomiast porzucenie po zaledwie roku narodowego kombinezonu jest dla mnie rzeczą nie do pojęcia. Czy aby jakiś tam zapis w kontrakcie był dla zawodnika, który po każdym tryumfie podkreślał, że dedykuje te sukcesy wszystkim kibicom i całej Polsce, ważniejszy niż biało-czerwone barwy? Naprawdę ciężko mi w to uwierzyć. Przecież logo sponsorów tak samo można umieścić na tegorocznym stroju, jak na każdym  innym. Dla takiego działania nie znajduję racjonalnego wyjaśnienia.

Niestety, doczekaliśmy takich czasów, że zawodnicy często mają za nic kibiców, honor czy przywiązanie do klubowych barw. Obecnie nawet to można kupić. Doskonale rozumiem frustrację i złość kibiców Polonii, jak i Unibaxu (Apatora). Dziesięć lat temu nie do pomyślenia było, by wychowanek Gryfów, tak mocno związany z klubem, trafił do rywala zza miedzy. Dzisiaj sam Gollob twierdzi, że nie widzi w tym nic złego. Wręcz przeciwnie – ma nadzieję, iż kibice Polonii, pamiętający go jeszcze z występów w biało-czerwonych barwach, będą z jego powodu częściej zaglądać na Motoarenę. Każdy fan klubu  z Bydgoszczy mógł te słowa odebrać jako wręcz jawne pogrywanie uczuciami. Krótko, acz trafnie podsumował to jeden z użytkowników portalu zuzelend.com pisząc:

-"Nie Panie Tomku! Polonia to klub z Bydgoszczy, stadion ma na Sportowej 2 i tam będziemy chodzić/jeździć na mecze (…)”

Ze sportowego punktu widzenia ta przeprowadzka powinna wyjść Gollobowi na dobre. Jednakże czy ten fakt  jest ważniejszy niż własne sumienie i odczucia kibiców – zarówno tych „starych” z rodzinnego miasta, jak i tych nowych? Czy sukcesy indywidualne i drużynowe powinno osiągać się kosztem  utraty szacunku tych, którzy dopingowali cię całą karierę? Myślę, że nie. Tak chyba jednak nie do końca myślał sam Pan Tomasz podpisując umowę z Unibaxem. O rezygnacji z narodowych barw powiedziałem  już wszystko, więc nie będę się na tym rozwodził.

Na koniec najważniejsza uwaga – pamiętajmy, ile Tomasz Gollob zrobił dla tej dyscypliny. Przez całą swoją karierę dostarczał nam  na arenie międzynarodowej masę emocji oraz wielkich sukcesów. Biegi z jego udziałem, jak  ten tegoroczny w barażu DPŚ z Emilem Sajfutdinowem i Gregiem Hancockiem, ostatni bieg finału tego samego turnieju w Lesznie z Leigh Adamsem, czy nawet legendarny już przegrany na ostatnich metrach finał IMP z Januszem Kołodziejem, zawsze ogląda się z zapartym  tchem. Wiele osób, może nawet czytających ten artykuł, zakochało się w speedway’u właśnie za sprawą tego zawodnika (sam się do takich zaliczam). Nie zapominajmy mu tego i dopingujmy we wszystkich zawodach, w których będzie reprezentował nasz kraj  na arenie międzynarodowej. A przede wszystkim – nie mieszajmy go z błotem. Nawet tą niezrozumiałą decyzją nie zasłużył sobie na to. Apeluję więc i proszę jedynie o to, i aż o to, by wszelakie akcje pod tytułem „nie dla Golloba w Toruniu” – jeśli tylko fani Aniołów mają zamiar takowe przeprowadzać, prowadzić z głową. Tak, by obeszło się bez wyzwisk, epitetów i wulgaryzmów kierowanych w jego stronę, bez chamskich, nie nadających cię do zacytowania transparentów, bez obelg pod jego adresem na wszelakich forach, bez gwizdów oraz obrażających przyśpiewek przy każdym  pojawieniu się Golloba pod taśmą. I nie tylko Golloba – bo na jego miejscu w tej chwili mogę postawić każde inne nazwisko. Polski żużel ma wciąż świeżo w pamięci tragedie Rafała Kurmańskiego i Łukasza Romanka. Nie każdy jest silny psychicznie, umie sobie poradzić z presją i oczekiwaniami kibiców czy działaczy. Żużel to taki sport, że więcej niż od samego zawodnika często zależy od sprzętu, który jak wiadomo niekiedy zawodzi – tak jak Golloba w minionym sezonie. Wówczas ani wyzwiska, ani obraźliwe wpisy w internecie nie pomogą. Mogą jedynie pogorszyć sytuację. 

Ciężko jest pozostawać obojętnym na zaciekłą, pozbawioną krzty kultury krytykę czy prostackie inwektywy, tym  bardziej słyszane na stadionie. Ogromne oczekiwania, brak pomocy, bliskich osób oraz to wszystko, o czym napisałem wyżej mogą doprowadzić do tego, co stało się ze ś.p. Rafałem i Łukaszem. Pamiętajmy o tym  w obliczu trwającej dyskusji na temat  zmiany klubu  przez Tomasza Golloba, ale także w przypadku  każdego innego żużlowca, by nie obrzucać go mięsem tylko dlatego,  że podpisał kontrakt z drużyną największego rywala bądź znajduje się w słabszej dyspozycji. Bo choć akurat on ma bardzo silną głowę, to są na pewno zawodnicy, których psychika jest bardziej krucha i mniej odporna na brutalne ataki kiboli oraz mediów. Nie mówię tu o uwielbieniu czy „miłości”, a jedynie o odrobinie szacunku dla tych (i oczywiście nie tylko dla nich), którzy na torze ryzykują swoje zdrowie i życie, by dostarczyć nam, fanom speedway’a niezwykłych sportowych emocji.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz