niedziela, 29 lipca 2012

GP Chorwacji: Zwycięstwo Nickiego Pedersena; podium Golloba

Nicki Pedersen triumfował w GP Chorwacji rozegranym na kameralnym obiekcie w Gorican. Na drugim miejscu uplasował się Andreas Jonsson, a na najniższym stopniu podium stanął Tomasz Gollob, który przebudził się po fatalnym początku zawodów. Ostatnie miejsce w finale zajął jadący "na dziko" reprezentant gospodarzy, Jurica Pavlić.




Same zawody nie było porywający widowiskiem. Jak to zazwyczaj bywa na twardych torach, o wszystkim przeważnie decydował start. Jedynie mijanki były spowodowane błędami zawodników (np. Ljung w trzecim biegu, Gollob w czwartym i ósmym czy Lindbaeck w siódmym) bądź dość agresywną jazdą co po niektórych żużlowców (jak Jonsson czy Nicki).

Turniej rozpoczął się fatalnie dla jedynego z naszych reprezentantów, Tomasza Golloba (kontuzjowanego Jarosława Hampela zastępuje Matin Vaculik). Zarówno w pierwszym, jak i drugim swoim starcie na ostatnim wirażu odjechał za daleko od krawężnika, co wykorzystali kolejno Bjerre i Sajfutdinow. Trzeci bieg naszego mistrza również był nieudany, gdyż przywiózł za sobą jedynie Grega Hancocka. Wydawało się, że szanse na półfinał zniknęły. I był to kolejny fatalny występ Mistrza Świata z 2010 roku w ostatnim czasie.

Wszystko diametralnie zmieniło się w czwartej serii. W tejże serii, w czternastym biegu paskudny upadek zaliczył Chris Holder. Australijczyk wpadł w koleinę, ale mimo to próbował utrzymać kontrolę nad motocyklem, co mu się jednak nie udało i skończyło mocnym uderzeniem w kierownicę i upadkiem. Do ostatniej gonitwy już nie przystąpił.

W biegu bezpośrednio po wyścigu z udziałem Holdera mieliśmy okazję zobaczyć takiego Tomasza, do którego przywykliśmy. Co prawda startował z najlepszego pierwszego pola oraz miał bardzo słabych tego dnia rywali (Bjarne Pedersen, Lindbaeck, Ljung), jednak styl jazdy - szeroka jazda niemal pod samą bandą - nareszcie wrócił. Nieco mniej optymistycznie mogliśmy być nastawieni do ostatniego startu Golloba w fazie zasadniczej. Nie dość, że jechał z kiepskiego czwartego pola, to jego rywalami byli nieźli tego dnia Andersen (!) i Crump (nie było po jego jeździe widać złamanego obojczyka) oraz nieprzewidywalny Lindgren. I Polak znów pokazał to, z czego zawsze słynął - kapitalną jazdą "po orbice" zostawił z tyłu wszystkich rywali!!! Tym zwycięstwem zapewnił sobie udział w półfinale, co po tak fatalnym początku było nie lada sukcesem i niespodzianką.

Pierwszy półfinał zakończył się zwycięstwem miejscowego "torreadora" - Juricy Pavlicia. Młody Chorwat w pokonanym polu zostawił samego Nickiego Pedersena oraz Chrisa Harrisa (wreszcie pokazał się z niezłej strony). Wykluczony został Fredka Lindgren.
Drugi, ten ważniejszy dla nas półfinał, patrząc na nazwiska miał nieporównywalnie mocniejszą obsadę. Aktualny wicemistrz (Jonsson) oraz mistrz świata (Hancock) oraz dwóch byłych mistrzów (Gollob, Crump). I znów widzieliśmy popis żużla w wykonaniu legendy (chyba takie stwierdzenie nie będzie nadużyciem) polskiego speedwaya! Kapitalna jazda pod bandą dała nam upragniony, acz nie do końca spodziewany finał!

Tam, poza Pedersenem, Pavliciem i Gollobem, dostał się Andres Jonsson. I to właśnie "AJ" być może pozbawił Polaka zwycięstwa. Nasz rodak, podobnie jak w swoim piątym starcie, jechał spod bandy. Start w wykonaniu Mistrza Świata sprzed dwóch lat był całkiem dobry, lecz Tomasz nie zdołał się założyć na całą stawkę. Dodatkowo lekko w motocykl Polaka uderzył swoim tylnym kołem uderzył Jonsson, co wyrzuciło naszego reprezentanta z optymalnej ścieżki gdzieś pod bandę i zepchnęło na ostatnie miejsce. Na trasie poradził sobie jednak z Pavliciem i wskoczył tym samem na podium. Z przodu natomiast Pedersen nie pozwolił sobie wydrzeć prowadzenia i to właśnie Duńczyk mógł świętować swoje 13. zwycięstwo w turnieju Grand Prix.

Po rozczarowującym początku trzecią lokatę Golloba możemy uznać za duży sukces, tym bardziej, że w ostatnim czasie Tomasz nie imponował wynikami i jazdą. Malutki niedosyt jednak pozostaje po tym, co widzieliśmy w jego wykonaniu od czwartej serii do półfinału. Miejmy nadzieję, że ten występ to dobra wróżba na przyszłość i znak, że Gollob się jeszcze nie kończy. Już dziś przekonamy się podczas derbów Ziemi Lubuskiej na ile tym turniejem polski żużlowiec się odbudował.

piątek, 20 lipca 2012

Dominator Black Edition

Dziś o energetyku, który na rynku jest już od dość dawna, aczkolwiek (przynajmniej w mojej okolicy) coraz trudniej go dostać. Mi szczęśliwie udało się go znaleźć. A czy warto też go spróbować? O tym w dalszej części recenzji.



Na początku pochwalę się, że Dominator produkowany jest u mnie w Dębicy, a dokładniej rzecz biorąc "na obrzeżach" w Nagawczynie przez Olimp Laboratories. Nie wiem tylko, czy użycie czasu teraźniejszego jest adekwatne, gdyż słyszałem plotki, że Olimp ma zamiar wycofać się z rynku energetyków. Nie będę rozważał, czy to dobra decyzja czy nie, natomiast skupię się na samym energy drinku, którego swego czasu (nie wiem jak to jest obecnie) firmował swoim nazwiskiem i osobą sam Mariusz "Pudzian" Pudzianowski.

Jak wspomniałem, obecnie Dominatora (czy to zwykłego, czy Black Edition) bardzo ciężko dostać. Mnie udało się "dorwać" go w Lewiatianie za 2,99 zł, czyli za cenę, jaką przeważnie miał w sklepach. Byłem zaskoczony, gdyż Lewiatana ostatnio odwiedzam dość regularnie i muszę przyznać, że (do wczoraj) z tamtejszych półek zniknął jakiś rok temu, a może i więcej. Dla przypomnienia smaku postanowiłem go kupić. 

I cóż, pamiętając mniej więcej jego smak - w zasadzie klasyczny, zostawiający jednak dość wyraźny, gorzkawy posmak, zapewne związany z podwyższoną ilością kofeiny - muszę stwierdzić, że stał się jakiś "nijaki". Tzn. przez ten rok bądź więcej, odkąd piłem go ostatnio, stracił to, czym się wyróżniał, a o czym napisałem zdanie wcześniej. Owszem, leciutki gorzkawy posmak daje się jeszcze wyczuć, ale nie jest on już tak intensywny i stał się krótkotrwały. Niemniej jednak na pewno nie powiem, że jest niedobry, nie do wypicia. Po prostu obecnie bardzo upodobnił się do większości energetyków dostępnych na polskim rynku. 

A teraz coś o tym, o czym powinno być wcześniej, czyli słówko o składzie: jak wspomniałem w puszce znajduje się podwyższona zawartość kofeiny. A jest to 56mg/100ml, nie standardowe 32mg/100ml. Ciekawostką jest napis na puszcze: "spożywać 125 ml (pół puszki) dziennie". Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, by wypić jedynie połowę puszki, a pozostałe 125 ml, już otwartej "puchy" zachować do dnia jutrzejszego... W Dominatorze Black Edition możemy również znaleźć m.in. syrop glukozowo-fruktozowy czy glukuronolakton. Z pozostałych składników nie ma w zasadzie nic, czym różniłby się specjalnie od innych energizerów. Jako, że to produkt z mojego miasta, chcąc nie chcąc (zdecydowanie jednak to pierwsze) muszę go wszystkim polecić :) Dla pobudzenia, dla smaku, jak i dla kolekcjonera takowych puszek :)


niedziela, 15 lipca 2012

DPŚ: Duńczycy z Pucharem Ove Fundina!

Reprezentacja Danii po zaciętej walce i momentami pozbawionej ducha sportowej rywalizacji końcówce, zwyciężyła na torze w szwedzkiej Malilli w finale DPŚ. Drugie miejsce przypadło Australijczykom, trzecie - wyrwane w ostatniej serii - reprezentacji Rosji, a ostatnie gospodarzom. W finale zabrakło naszej ekipy, ale kto oglądał ten turniej nie powinien narzekać.




Jeszcze kilka godzin przed planowaną godziną rozpoczęcia zawodów nikt nie miał pojęcia, czy w ogóle się one odbędą. W sobotę nad stadionem przeszła potężna ulewa. Tor udało się jednak doprowadzić do stanu używalności i turniej rozpoczął się bez opóźnienia. Aura jednak nie dawała za wygraną i niemal równo z pierwszą gonitwą nadeszły kolejne opady.

Pierwszy bieg pokazał, że tor jest ciężki i łatwo na nim o błąd. Co prawda Chris Holder nie miał problemów i od startu do mety bezpiecznie jechał po 3 punkty, jednak będący za nim Thomas Jonasson miał problemy z opanowaniem swojego motocykla, co niemal skończyło się jego upadkiem. Skorzystali z tego Sajfutdinov oraz Iversen. Chwilę później problemy z wykontrowaniem maszyny miał świetny przecież Rosjanin i został łatwo objechany przez "Puka". Kolejny bieg bez emocji. Łatwe zwycięstwo Nickiego Pedersena. Za nim jedynie przez chwilę na drugą lokatę Grigorija Łaguty naciskał Davey Watt. Trzecia gonitwa również nie rozbudziła kibiców. Mimo dobrego startu Lindgrena problemów ze zwycięstwem nie miał Crump. Szwed został jeszcze "połknięty" przez Michaela Jepsena Jensena. Bieg numer cztery udało się rozegrać dopiero za trzecim podejściem z powodu dwóch "kradzionych startów" Artioma Łaguty. Ostatecznie bezapelacyjnie wygrał Andreas Jonsson, a Rosjanin zameldował się na mecie daleko za Darcy'm Wardem oraz najmłodszym uczestnikiem turnieju, niespełna 18-letnim Mikkelem B. Jensenem.

Klasyfikacja po 1. serii:
1. Australia 9 pkt
2. Dania 8 pkt
3. Szwecja 4 pkt
4. Rosja 3 pkt

Druga seria rozpoczęła się od drugiego łatwego zwycięstwa Crumpa. Z tyłu o jeden punkt zaciekle walczył Jonasson, ale nie dał rady starszemu z braci Łaguta. Bieg szósty to wreszcie namiastka wielkiego ścigania. Świetną walkę o dwa oczka stoczyli Ward z Emilem. Górą był Australijczyk. Na pierwszym łuku upadł Peter Ljung, na szczęście szybko pozbierał się z toru. W biegu siódmym podobnie jak w swoim pierwszym starcie spod taśmy świetnie wyszedł Lindgren, jednak wpadł w koleinę i szybko przemknęli obok niego Pedersen i Holder. W ostatnim biegu tej serii z jokera korzystają Szwedzi. Jonsson jedzie sam za siebie i nie daje rywalom szans.Na ostatnim okrążeniu niegroźny upadek notuje Roman Powazhny. 

Klasyfikacja po 2. serii:
1. Dania 18 pkt
2. Australia 17 pkt
3. Szwecja 11 pkt
4. Rosja 5 pkt

W trzeciej serii Rosjanie zastosowali rezerwę taktyczną. Za Powazhnego pojechał Grigorij Łaguta. Zmiana ta okazała się nieudana, gdyż po przegranej walce z Pedersenem o jeden punkt Grisza zjechał z toru. W biegu dziesiątym Iversen jako pierwszy pokonuje Crumpa. Za nimi jeden punkt Ljungowi odbiera Artiom Łaguta. Kolejna gonitwa zakończyła się pierwszym zwycięstwem Rosjan, a konkretnie Emila, choć początkowo ostro naciskał go "Fredka". Z tyłu skutecznie o jedno oczko z Wattem walczył ambitny B. Jensen. Dwunasty bieg dostarczył kibicom dużo wrażeń. Z przodu niezagrożony do mety gnał Holder. Za nim natomiast zawodnicy tasowali się. Świetny speedway pokazał Grigorij Łaguta. Jadąc ostatni zdecydował się na atak przy krawężniku, mijając w ten sposób zaskoczonego Jonssona, który spadł na ostatnie miejsce. Sytuację wykorzystał Jepsen Jensen, jednak i z nim Grisza szybko się uporał. Na ostatniej prostej Duńczyk minął Rosjanina i gdy wydawało się, że tak zakończy się ten bieg, kolejny zdecydowany atak przy krawężniku na ostatnim wirażu wykonał żużlowiec Włókniarza Częstochowa i tym manewrem wpadł na metę na drugiej pozycji. 

Klasyfikacja po 3. serii:
1. Dania 24 pkt
1. Australia 24 pkt
3. Szwecja 16 pkt
4. Rosja 11 pkt

Na początek czwartej serii znów oglądaliśmy dobry bieg, przypominający poprzednią gonitwę. Z rezerwy taktyczne za Ljunga jedzie Lindgren. Na ostatniej prostej B. Jensen mija Szweda, który odpowiada skutecznym atakiem przy krawężniku na ostatnim wirażu wygrywając o pół motocykla. Za nimi niespodziewanie Holder tasuje się z Powazhnym i szczęśliwie wygrywa ten pojedynek. W czternastej odsłonie swój drugi bieg w tym turnieju wygrywa ten, który w przekroju całej tegorocznej edycji DPŚ spisał się fantastycznie, a więc Michael Jepsen Jensen. Za nim dwa punkciki dowozi Artiom Łaguta, a niezłą walkę o punkt stoczył Jonasson z Wattem. Górą był doświadczony Australijczyk. W przedostatniej gonitwie w tej serii obejrzeliśmy ciekawą walkę na pierwszym łuku. Wyraźnie z tyłu został Grigorij Łaguta. Wydawało się, że jego manewr ze ścięciem do "małej" okaże się skuteczny, jednak wylądował na niekorzystnej ścieżce i ponownie spadł na ostatnie miejsce. Na dystansie kolejny raz Lindgren daje się objechać, tym razem Iversenowi. W piętnastym biegu kapitalnie przed atakami Nickiego bronił się Sajfutdinow. Duńczyk widząc, że nie uda mu się zdobyć trzech punktów tuż przed metą puścił gaz i przepuścił przed siebie Crumpa. Manewr ten miał na celu uniemożliwienie Australijczykom skorzystania z jokera, którego mogliby wystawić, gdyby Jason przyjechał za "Powerem".

Klasyfikacja po 4 serii:
1. Dania 33 pkt
2. Australia 29 pkt
3.Szwecja 21 pkt
4. Rosja 16 pkt

Pierwszy bieg ostatniej serii przyniósł wiele emocji: najpierw sportowych, później niestety tych pozasportowych... Do tej gonitwy Emil wyjechał za Romana Powazhnego jako joker i przez całe cztery okrążenia toczył świetną, zaciekłą walkę o zwycięstwo z B. Jensenem. Jednak na ostatniej prostej Duńczyk obejrzał się za siebie i wyraźnie zwolnił chcąc przepuścić przed siebie Davey'ego Watta. Ten, widząc co się święci zrobił to samo i dał się minąć Peterowi Ljungowi. Cel Duńczyków był oczywisty - zablokowanie australijskiego jokera. Kangury odpowiedziały im jednak tą samą bronią. I tym sposobem w siedemnastej gonitwie za Darcy'ego Warda pojechał Chris Holder. Po starcie bieg nie układał się najgorzej dla Duńczyków. Co prawda prowadził Holder, ale za jego plecami jechał Pedersen. Z tyłu jednak Jonasson zahaczył o motocykl Artioma Łaguty, co skończyło się upadkiem i wykluczeniem Szweda. W powtórce świetnie spod taśmy wyszedł Rosjanin, lecz dał się objechać "Chrispy'emu". Nicki natomiast nie poradził sobie z zawodnikiem bydgoskiej Polonii i tym samem Australijczycy odrobili 4 punkty. I na dwa biegi przed końcem zawodów przewaga Skandynawów wynosiła już tylko punkt, a Rosjanie przeskoczyli Szwedów i mieli zapas dwóch punktów! Dziewiętnasty bieg przyniósł jedno rozstrzygnięcie: zwycięstwo Grigorija Łaguty i ostatnia lokata Lingrena zapewniła Rosjanom dość niespodziewane (przynajmniej z przebiegu zawodów) trzecie miejsce. Nadal jednak nie znaliśmy tryumfatora całych zawodów, choć o krok do tego zbliżyli się Duńczycy, gdyż Jepsen Jensen pokonując Holdera powiększył przewagę nad Kagurami o punkt. W ostatnim biegu więc wszystkie oczy były zwrócone na Iversena i Crumpa, ale znów wielką klasę pokazał Emil Sajfutdinov, wygrywając swój czwarty bieg z rzędu. Za nim dojechał lider wielkich przegranych, czyli Andreas Jonsson. O punkt Crump walczył zaciekle z "Pukiem", jednak nie zdołał mu go wydrzeć i to Duńczycy mogli świętować zdobycie trofeum imienia Ove Fundina!

Końcowa kolejność:

Dania: 39
1. Nicki Pedersen (3,3,1,1,1) 9
2. Niels K Iversen (2,2,3,3,1) 11
3. Michael J Jensen (2,3,1,3,2) 11
4. Mikkel B Jensen (1,2,1,2,2) 8
   
Australia36
1. Jason Crump (3,3,2,2,0) 10
2. Darcy Ward (2,2,2,1,-) 7
3. Davey Watt (1,1,0,1,0) 3
4. Chris Holder (3,2,3,1,6!,1) 16

Rosja: 30
1. Emil Sayfutdinov (1,1,3,3,6!,3) 17
2. Grigory Laguta (2,1,d,2,d,3) 8
3. Artem Laguta (0,0,1,2,2) 5
4. Roman Povazhny (0,u,0,-) 0

Szwecja: 24
1. Andreas Jonsson (3,6!,0,0,2) 11
2. Fredrik Lindgren (1,1,2,3,2,0) 9
3. Peter Ljung (0,d,0,1) 1
4. Tomas H Jonasson (0,0,3,0,w) 3

Cieniem na sukcesie Duńczyków kładzie się bez wątpienia "manewr taktyczny" Nickiego Pedersena i później próba jego skopiowania przez Mikkela B. Jensena. To z całą pewnością było zagranie nie fair i miejmy nadzieję, że światowa federacja żużlowa wyciągnie jakieś wnioski z takich nieczystych zagrywek. Za swoje zachowanie wstydzić powinien się również Chris Holder. Plując w kamerę pokazał jedynie swoje chamstwo i arogancję, a na pewno nie sportowa złość. I takiej bezczelności nic nie tłumaczy.

Przechodząc do spraw czysto sportowych: mamy teraz swoiste pocieszenie, że w barażu przegraliśmy z mistrzami świata tylko 4 punktami, jadąc w dodatku przetrzebionym przez kontuzje składem. Jednak myślę, że nie ma co na siłę szukać usprawiedliwienia, a zwyczajnie wyciągnąć wnioski z naszego występu. Przykład Duńczyków pokazuje, że warto stawiać na młodych, spragnionych sukcesu zawodników. Po części udowodnił to u nas Maciek Janowski, a także trochę starszy Krzysiu Buczkowski. Różnica jest jednak taka, że na nich nikt nie wywiera tak ogromnej presji jaka panowała i panuje w naszym kraju. U nas oczekiwanie, choćby ze względu na mnogość ostatnich sukcesów, zawsze są duże. I zawodnicy muszą nauczyć się z tym radzić. A to nie zawsze przychodzi lekką ręką. 

Duńczycy wygrali zasłużenie. Pokazali, że mimo dwójki niedoświadczonych żużlowców mieli najrówniejszą kadrę. Drużynie pomogła również zmiana słabego w barażu Leona Madsena na najmłodszego w stawce Mikkela B. Jensena. Australijczycy poprzez konflikt Crumpa z Ryanem Sullivanem znów nie mogli wystawić optymalnego składu. Może w przyszłym roku trener Mark Lemon postara się załagodzić konflikt między tymi dwoma wybitnymi zawodnikami, co wyszłoby z pewnością na dobre australijskiej drużynie. Poza tym być może gdyby w miejsce Davey'ego Watta pojechał Troy Batchelor, żużlowcy z Antypodów świętowaliby tytuł. W drużynie Rosyjskiej kapitalnie pojechał Emil Sajfutdinov. Można mu zarzucić, że zawalił pierwsze dwa biegi, jednak to przecież głównie dzięki niemu Rosjanie zdołali na ostatniej prostej wyprzedzić Szwedów i zgarnąć brązowe medale. Po Romanie Powazhnym nikt cudów się nie spodziewał, aczkolwiek gdyby i on, i Artiom Łaguta dorzucili po 2-3 punkty więcej - a stać ich na to - Rosjanie mogliby powalczyć nawet o złoto. Na pewno też więcej od siebie mógł dać Grigorij Łaguta. Momentami wydawało się, że to nie ten sam zawodnik, tak proste błędy popełniał. O Szwedach nie można powiedzieć nic dobrego. Na całej linii zawiódł Peter Ljung, niewiele więcej pokazał Thomas H. Jonasson. Nawet liderzy, Andreas Jonsson i Fredrik Lindgren w niektórych wyścigach wyglądali jak dzieci we mgle. Na pewno kibice Trzech Koron więcej od nich oczekiwali. 

I tak DPŚ dobiegł końca. Nie zakończył się tak, jak oczekiwaliśmy, ale mimo to pozostajemy dobrej myśli na przyszły sezon. A już dziś wracamy do rozgrywek ligowych. Zobaczymy, jak bohaterowie wczorajszych zawodów wrócą przygotowani na polskie stadiony. Oby emocji nie brakowało!

piątek, 13 lipca 2012

DPŚ: koniec marzeń o złocie

Wczorajszego barażu Drużynowego Pucharu Świata w Mallili nie będziemy wspominać dobrze. Po fatalnym początku zawodów Polska reprezentacja nie była w stanie odrobić strat i zajęła drugie miejsce za ekipą Danii, a przed Wielką Brytanią i Czechami. Po paśmie sukcesów przyszło nam więc przełknąć gorzką pigułkę.



W składzie Polaków w porównaniu do półfinału w Bydgoszczy zaszła jedna, spodziewana zresztą zmiana - najsłabszego w naszej ekipie Grzegorza Walaska zastąpił Krzysztof Buczkowski. Do składu reprezentacji Danii powrócił natomiast Nicki Pedersen w miejsce Mikkela B. Jensena. 

Zawody zaczęły się wręcz katastrofalnie. W pierwszym biegu doszło do kontaktu Iversena z Gollobem. Polak upadł, jednak sędzie nie widział w tym winy Duńczyka i wykluczył Mistrza Świata z 2010 roku. W powtórce Iversen niezagrożony dowiózł 3 punkty. Do kolejnego upadku doszło już w kolejnym biegu, kiedy na wejściu w pierwszy wiraż obróciło Madsena i tym razem Duńczycy mogli w programie dopisać przy swoim zawodniku "w". W zasadzie niezagrożony wygrał niespodziewanie Josef Franc, a Protasiewicz musiał się sporo natrudzić aby na dystansie minąć Nichollsa. Trzeci bieg i kolejny upadek - tym razem leży Ales Dryml. Kolejność ustalona już na starcie: Pedersen, przed Kingiem i Buczkowskim. Czwarta gonitwa przyniosła sporo emocji. Świetnie spod taśmy ruszył Janowski, jednak wybrał złą ścieżkę i już na wyjściu z pierwszego łuku jechał z tyłu. Na trasie zdołał jedynie wyprzedzić Lukasa Drymla. Z przodu natomiast świetną walkę stoczyli Jensen z Harrisem zakończoną zwycięstwem młodego Duńczyka.

I tak po pierwszej serii mieliśmy już 5 punktów straty do Danii, trzy do Wielkiej Brytanii, a tyle samo oczek co Czesi. Konia z rzędem temu, kto przewidział taki początek zawodów. Niestety druga seria nie przyniosła przebudzenia i czego nikt się nie spodziewał wciąż pozostawaliśmy bez biegowego zwycięstwa (!). Najbardziej niepokoić mogła postawa Tomka Golloba, który nawet nie podjął walki z Danielem Kingiem i po swoich dwóch biegach wciąż miał na koncie zero punktów. Co gorsza dla naszej reprezentacji z jokera skorzystali Brytyjczycy i wykorzystali go w stu procentach, wygrywając za 6 punktów bieg ósmy.

Po drugiej serii sytuacja przedstawiała się dramatycznie: z 9 oczkami wyprzedzaliśmy tylko o punkt Czechów, a traciliśmy aż 7 do Wielkiej Brytanii i 9 do Danii. Nadzieja gasła w oczach. Przywrócił ją nieco Krzysztof Buczkowski zwyciężając w dobrym stylu w dziewiątej gonitwie. Jensen sporo namęczył się z Nichollsem. Duńczycy za sprawą Nickiego Pedersena natychmiast odrobili ten punkt. Po odjechaniu od krawężnika Janowskiego "Power" ostro wcisnął się Maćkowi pod łokieć, co omal nie skończyło się upadkiem. Swoje drugie zwycięstwo zanotował jednak Woffinden. Ostatnie dwa biegi w trzeciej serii to popis Tomasza Golloba: w jedenastej gonitwie wygrał bezapelacyjnie zostawiając daleko za sobą Harrisa i Madsena. Decyzja Marka Cieślaka była natychmiastowa - joker. I Gollob jadąc bieg po biegu przywiózł 6 punktów dla naszej reprezentacji! Za jego plecami przyjechał Iversen, który musiał się sporo namęczyć z Lukasem Drymlem.

I tym sposobem wróciliśmy do gry. Dania co prawda z 25 punktami wciąż prowadziła, jednak tylko trzy oczka za plecami Skandynawów plasowali się Brytyjczycy i nasza reprezentacja. Z 9 punktami daleko z tyłu zostali Czesi. W czwartej serii niewiele się zmieniło. Najpierw "Puk" ograł Buczkowskiego, jednak ten punkt w kolejnym biegu odrobił Janowski pokonując słabego dziś Madsena. Niespodziankę znów sprawił Josef Franc wygrywając jako joker. Niestety kolejny bieg to znów rozczarowująca postawa Piotra Protasiewicza, który przyjechał nie tylko za plecami Michaela J. Jepsena, ale i Taia Woffindena. Na zakończenie przedostatniej serii wielką klasę znów pokazał Tomasz Gollob przywożąc za sobą Pedersena. 

Przed ostatnimi czterema gonitwami wciąż byliśmy w trudnej sytuacji: nasza strata powiększyła się o punkt. Pozytyw był taki, że odskoczyliśmy od Brytyjczyków. Bardzo dużo zależało od postawy Piotra Protasiewicza w biegu z najsłabszym w ekipie duńskiej Leonem Madsenem. Niestety "Pepe" nie podołał zadaniu. Straciliśmy kolejny punkt do Duńczyków, co praktycznie pozbawiało nas złudzeń. Bieg wygrał natomiast niespodziewanie słaby tego dnia Ales Dryml, lider Czechów w półfinale w King's Lynn. Osiemnasty bieg to zwycięstwo Chrisa Harrisa, przed Pedersenem, Janowskim i Kusem, a co za tym idzie powiększenie przewagi przez Duńczyków do 6 punktów. W tej sytuacji tylko dwa nasze zwycięstwa przy dwóch zerach Duńczyków ostatnich dwóch gonitwach dawały nam bieg dodatkowy. Biorąc jednak pod uwagę formę Pedersena i spółki tego dnia, ciężko było oczekiwać takiego obrotu sprawy. I o ile pierwszy warunek się spełnił (swoje biegi wygrali Buczkowski oraz Gollob), to dwa oczka Iversena w przedostatnim biegu zawodów zapewniły Skandynawom awans do finału. 

Końcowa klasyfikacja:

Dania: 42
1. Nicki Pedersen (3,3,2,2,2) 12
2. 
Michael Jepsen Jensen (3,3,2,3,2) 13
3. Leon Madsen (w,0,1,1,2) 4
4. Niels Kristian Iversen (3,3,2,3,2) 13


Polska: 38
1. Tomasz Gollob (w,0,3,6!,3,3) 15
2. Piotr Protasiewicz (2,1,-,1,1) 5
3. Maciej Janowski (1,2,1,2,1) 7
4. Krzysztof Buczkowski (1,2,3,2,3) 11


Wielka Brytania: 30
1. Scott Nicholls (1,d,1,0,d) 2
2. Tai Woffinden (2,6!,3,2,1) 14
3. Daniel King (2,1,0,0) 3
4. Chris Harris (2,2,2,1,3,1) 11
Czechy: 19
1. Lukas Dryml (0,1,1,1) 3
2. Ales Dryml (u,1,t,0,3) 4
3. Josef Franc (3,2,0,0,6!,0) 11
4. Matej Kus (1,0,0,0) 1


Mimo słabego punktu, jakim bez wątpienia był Leon Madsen, świetna jazda pozostałej trójki zapewniła Duńczykom awans do turnieju finałowego. Można gdybać co by było, gdyby w półfinale zamiast Grzegorza Walaska pojechał Krzysztof Buczkowski, ale biorąc pod uwagę dyspozycję ligową "Grega" trener Marek Cieślak może się z tej decyzji wytłumaczyć. Zresztą czasu się cofnąć nie da. Dziś zawiódł Piotr Protasiewicz, który wygrywał jedynie z Nichollsem i słabymi Czechami. Poniżej możliwości pojechał również Maciej Janowski. Do niego z racji wieku aż takich pretensji mieć nie możemy, choć skoro młody Jepsen Jensen potrafił zdobyć 13 punktów...

Bardzo dobrze wypadł natomiast Krzysztof Buczkowski 11 oczek w debiucie w kadrze, w tym dwa bardzo cenne biegowe zwycięstwa - chyba więcej od niego wymagać nie mogliśmy.
Nie mamy też prawa mieć pretensji do Tomasza Golloba. Co prawda nie wyszły mu dwa pierwsze biegi (a w zasadzie jeden, bo w pierwszym jechał do upadku równo z Iversenem), ale później pokazał swoją wielką klasę ciągnąc wózek z napisem "reprezentacja Polski". Ciężko sobie wyobrazić naszą ekipę bez niego. A zapewne niebawem trzeba będzie...

Cóż, nie ma nas już w DPŚ. Trzeba się z tym pogodzić. Swoje zrobiły kontuzje (Hampel, Kołodziej, Dudek), ale chyba też akurat w tej dyscyplinie byliśmy zbyt rozpieszczeni sukcesami i niejako z automatu wymagaliśmy ich również teraz. A na zwycięstwa nikt nie ma patentu. Pamiętając o tym czekamy do następnego roku, gdzie z głodem sukcesu nie powinien się powtórzyć podobny wynik.

czwartek, 12 lipca 2012

EURO 2012 - Podsumowanie cz. 2

Co prawda od finału polsko-ukraińskiego turnieju minęło już sporo czasu, ale skoro pojawiła się pierwsza część podsumowania, to powinna pojawić się i druga. Tak też postanowiłem uczynić i dziś przeanalizujemy ćwierćfinały, półfinały oraz wielki finał.



Pierwszy z meczów 1/4 finału odbył się na Stadionie Narodowym w Warszawie. Niespodziewani (przynajmniej po pierwszej kolejce grupowej) zwycięzcy grupy "polskiej", Czesi, podejmowali drugi zespół z grupy B, a więc Portugalię. Piłkarze Paulo Bento przed Mistrzostwami spisywali się fatalnie, nie wygrywając w tym roku ani jednego spotkania. Wydawało się, że poza ich zasięgiem będą zarówno Niemcy, jak i Holendrzy, a i mogą mieć kłopoty z Duńczykami, którzy zostawili ich za plecami w eliminacjach. 

Był to jednak mecz bez historii. Czesi nie byli w stanie stworzyć sobie żadnej klarownej sytuacji. Z każdą minutą przewaga Portugalczyków rosła. Dopięli oni swego na niecałe 10 minut przed końcem spotkania, gdy dośrodkowanie z prawej strony wykorzystał Ronaldo i mocnym strzałem głową po koźle zapewnił Portugalii półfinał.

Następnego dnia z mistrzostwami żegnał się Gdańsk, który został areną meczu pomiędzy Niemcami a Grecją. Tu również mecz toczył się do jednej bramki. Przewagę naszych zachodnich sąsiadów dopiero w 39. minucie udokumentował strzałem z dystansu Philipp Lahm. Niewiele po rozpoczęciu drugiej połowy szybki i jeden z nielicznych kontrataków Hellady zakończył się bramką Samarasa. Wtedy to zapachniało sensacją. Odpowiedź Niemców była jednak błyskawiczna - w 15 minut strzelili 3 bramki (kolejno Khedira, Klose, Reus) czym pokazali, że są głównym faworytem do końcowego tryumfu. Na otarcie łez w samej końcówce bramkę z nieco kontrowersyjnego rzutu karnego zdobył Salpingidis.

23 czerwca w trzecim ćwierćfinale Hiszpanie zmierzyli się z Francją. Zapowiadano to spotkanie jako hit 1/4, jednak nic takiego nie miało miejsca. Mecz był nudny i zaskakująco jednostronny, choć Hiszpanie po raz kolejny nie pokazali wielkiego futbolu, jedynie wyrachowanie i pokazali, jak zwyciężać najmniejszym nakładem sił.  Po dwóch trafieniach Xabiego Alonso (w tym jedna bramka z karnego) La Roja mogła już myśleć o półfinale z Portugalią. 

Chyba najlepszy z ćwierćfinałów, a na pewno najbardziej emocjonujący, mogliśmy obejrzeć w Kijowie, gdzie Włosi podejmowali Anglików. Obie strony stworzyły w tym meczu spoko świetnych okazji bramkowych, jednak ani Hart, ani Buffon nie dali się pokonać nie tylko przez 90, ale i 120 minut. Z przebiegu meczu to jednak Włosi zasłużyli na awans. Dłużej utrzymywali się przy piłce, każda akcja była przemyślana, oddali ogromną ilość strzałów, bo aż 35 (z czego 20 celnych!), z czego szczęśliwie dla Anglików dwa uderzenia zatrzymały się na słupku.

Jednak sprawiedliwości stało się zadość i Italia wygrywając w serii jedenastek 4-2 została ostatnim półfinalistą Euro 2012.

27 czerwca w Doniecku na przeciwko siebie stanęły drużyny Hiszpanii i Portugalii. Hiszpanie zawodzili w zasadzie przez cały turniej (wyjątkiem był mecz z najsłabszą chyba na tym turnieju Irlandią) i nie inaczej było w półfinale. Dość powiedzieć, że przez 90 minut zdołali oddać tylko jeden celny strzał! Jednak Portugalczycy, mimo większych chęci, zrobili niewiele więcej by rozstrzygnąć ten mecz w regulaminowym czasie. Dogrywka to już dość wyraźna przewaga Hiszpanii, która nie została udokumentowana golem, a świetną okazję do tego zmarnował Andres Iniesta.

Doszło więc do rzutów karnych, które zmarnowali Joao Moutinho i Bruno Alves po stronie portugalskiej oraz Xabi Alonso po stronie hiszpańskiej. Decydującego karnego wykorzystał Cesc Fabregas i cała Hiszpania mogła świętować kolejny finał wielkiego turnieju. 

Do wielkiej niespodzianki - bo chyba tak to trzeba nazwać - doszło w Warszawie, gdzie Włosi pokonali Niemców 2-1. Co ważne, zwyciężyli zasłużenie, a świetny mecz rozegrał wreszcie ten, który był największą nadzieją całej Italii - Mario Balotelli, strzelec obu bramek. Honorową bramkę dla naszych zachodnich sąsiadów zdobył z rzutu karnego w doliczonym czasie Mesut Oezil. 

1 lipca w Kijowie meczem Włochów z Hiszpanią zakończył się ten turniej - turniej udany tak od strony organizacyjnej, jak i sportowej. Biorąc pod uwagę formę obu drużyn w przeciągu całego turnieju oraz wynik ze spotkania w grupie pomiędzy tymi zespołami, ciężko było wskazać faworyta. Wyklarował się on jednak od samego początku spotkania. Wreszcie zobaczyliśmy Hiszpanię, która nie wymienia bezproduktywnie piłki na środku boiska, tylko robi z jej posiadania pożytek. Mimo, że znów Vicente del Bosque zdecydował się na grę bez napastnika (tzn. z Fabregasem na szpicy) wreszcie Hiszpanie wykorzystywali swoją najgroźniejszą broń, jaką z pewnością są zaskakujące prostopadłe piłki z głębi pola. Tak padły wszystkie bramki w tym spotkaniu, które zdobyli kolejno: Silva, Alba, Torres oraz Mata. Kapitalne spotkanie rozegrał wreszcie Xavi, autor dwóch asyst, który w tym spotkaniu całkowicie przyćmił znacznie lepszego dotąd Andreę Pirlo. I co warte wspomnienia, po raz pierwszy od bardzo dawna posiadanie piłki w meczu La Roja rozkładało się niemal pół na pół. Można z tego wyciągnąć dwa wnioski: po pierwsze, że Włosi musieli grać wysoko, skutecznym pressingiem będąc samemu przy tym skutecznym w graniu piłką, a po drugie tak jak wspomniałem, Hiszpania zastosowała się tym razem do powiedzenia: "ważniejszy od posiadania piłki jest sposób jej rozegrania". Podkreślmy, że Włosi nie zasłużyli na tak wysoki wymiar kary, a w dodatku grali w osłabieniu z powodu kontuzji Thiago Motty, którego z powodu wykorzystania limitu zmian nikt nie mógł zastąpić.

W meczach rundy pucharowej nie padło bardzo dużo goli (choć 4 bramki w finale i 6 w meczu Niemców z Grecją temu przeczy), ale to zrozumiałe. Na tym etapie każdy błąd kosztuje dwa razy więcej, więc każda drużyna się ich wystrzega w pierwszej kolejności. Wśród tych siedmiu spotkań największą niespodzianką wydaje się porażka Niemców z Włochami. Największym zaskoczeniem - swego rodzaju na pewno postawa Włochów i Portugalii. Królem strzelców został Fernando Torres - tak krytykowany przed turniejem (choć trzeba zaznaczyć, że 3 trafienia miało na koncie kilku piłkarzy), a najlepszym piłkarzem Andres Iniesta. Czy słusznie? Wiadomym było, że ten tytuł trafi w ręce piłkarza mistrzowskiej drużyny. Rzadko takie wyróżnienia przyznaje się piłkarzom formacji defensywnych, co automatycznie eliminowało Casillasa, Ramosa, Pique czy Albę. Wielkiego turnieju nie rozegrał ani Xavi, ani Silva (choć ten drugi imponował statystykami), Torres grał za mało, więc padło na piłkarza Barcelony. O co zresztą nie można mieć pretensji, bo w zasadzie w każdym meczu starał się napędzać grę Hiszpanów, będąc ich najbardziej kreatywnym zawodnikiem. 

Turniej nie przyniósł wielkich niespodzianek, choć z pewnością nas rozczarowała postawa i odpadnięcie już w grupie reprezentacji Polski. Hiszpanie zostali pierwszą drużyną, która wygrała trzy wielkie turnieje z rzędu (ME 2008, MŚ 2010, ME 2012) i na polskich i ukraińskich stadionach przeszli do historii. Nam pozostaje czekać, aż również i my zapiszemy się złotymi zgłoskami na kartach historii. Miejmy nadzieję, że tego doczekamy.

wtorek, 10 lipca 2012

PeppCola - recenzja

Napój, który mam zamiar poddać wnikliwej analizie nie zalicza się co prawda do kategorii energy drinków, niemniej jednak nie mogłem nie poświęcić mu miejsca. A to wszystko z powodu... O tym powodzie przeczytacie w dalszej części recenzji.






Napój ten, czyli widoczny na zdjęciu oraz wspomniany w tytule, to PeppCola. Jak nazwa sugeruje mamy do czynienia z kolejną imitacją kultowej Coca Coli. Produkt ten, dla "niewtajemniczonych", dostępny jest w Lidlu. Każdy, kto odwiedza tą sieciówkę i kupuje tam energy drinki z pewnością by się tego domyślił z racji napisu "Siti", który pojawia się również na litrowych butelkach energetyka "made in Lidl". Cena? 1,49 zł za litr tego napoju to cena - mówiąc wprost - śmiesznie niska. Sugeruje, że napój jest niewiele wart. A czy faktycznie to prawda o tym nieco później...


Miałem z PeppColą ciekawą przygodę. Otóż przez pewien czas nie kupowałem tego napoju głównie z tego względu, że do Lidla mi nijak nie po drodze. Jednak około pół roku temu przypomniałem sobie o nim i wybrałem się, aby nabyć go u siebie w Dębicy. Nic z tego nie wyszło, gdyż zastałem jedynie jego wersję "light". Z czystej ciekawości sprawdziłem dwa rzeszowskie Lidle i tam również spotkało mnie takie samo rozczarowanie. W końcu zdeterminowany wypełniłem znajdujący się na stronie lidl.pl formularz kontaktowy wysyłając pytanie o omawiany produkt. Za pierwszym razem odpowiedzi nie otrzymałem. Udało się za drugim podejście. Otóż, ku mojemu zdziwieniu, napój ten obecnie znajduje się... w części z alkoholami! Troszkę to dla mnie dziwne biorąc pod uwagę, że jego "bezcukrowy brat" znajduje się w zupełnie innej części sklepu.

Tyle dygresji, czas przejść do sedna. Charakterystyczne dla PeppColi jest już... otwarcie. Otóż przy odkręcaniu zakrętki nie usłyszymy jak w przypadku innych napojów gazowanych syku powoli uciekającego powietrza, ale jedno głośne huknięcie. Wiem, nie jest to coś godnego uwagi, lecz rzuciło mi się w oczy (a w zasadzie w uszy) i postanowiłem o tym wspomnieć.

A propos gazu... Ilość dwutlenku węgla w butelce jest znikoma. Już przy drugim, trzecim łyku mamy wrażenie, że wszelaki gaz "uciekł" i napój staje się nieco lurowaty. To z pewnością największa wada PeppColi.


Jeśli chodzi o skład: nie porównywałem go ani z Pepsi, ani z Coca Colą, ani z żadnym innym napojem o smaku coli. To nie moja broszka, więc nie będę się w to zagłębiał. Wypiszę jednak co poza składnikami oczywistymi (woda, cukier, CO2) wchodzi w jej skład, a są to: kwas fosforowy, barwnik E 150d, naturalne aromaty, kofeina oraz kwas askorbinowy.

A teraz najważniejsze, czyli smak: oczywiście najlepiej smakuje schłodzony, a takiego niestety z racji braku lodówek w Lidlu nie zakupimy. Mnie osobiście (jak i moim znajomym) do złudzenia przypominał Cherry Coke - a więc znany produkt Coca Cola Company. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że nawet... jest lepszy! Można wyczuć delikatną, jakby właśnie wiśniową nutkę, która świetnie komponuje się ze słodkim, aczkolwiek nie mdłym smakiem. Ja osobiście nawet po wypiciu połowy butelki nie czuję "zamułki", którą często powodują napoje bardzo słodkie.

W mojej opinii jest to napój godny polecenia. Posiada zarówno zalety cenowe, jak i smakowe. A czego chcieć więcej od napoju? Są oczywiście pewne minusy całości, niemniej jednak nie zmieniają one mojej jak najbardziej pozytywnej opinii o PeppColi.

niedziela, 8 lipca 2012

DPŚ: Rosjanie w finale, Polacy w barażu

Pierwszy półfinał Drużynowego Pucharu Świata w Bydgoszczy dla Rosjan. Gospodarze zajęli drugie miejsce, a na trzeciej lokacie uplasowali się Duńczycy. Od całej stawki odstawali nieco Amerykanie. Najskuteczniejszymi zawodnikami na torze byli Emil Sajfutdinow oraz Greg Hancock, którzy zdobyli po 16 punktów.



Zawody, mimo przygotowania tzw. "betonu", stały na dość wysokim poziomie. Nie brakowało walki i emocji, które sięgnęły zenitu przed ostatnią gonitwą... Ale po kolei.

Pierwsza seria pokazała, że nie będzie tak łatwo zapewnić sobie awans bez konieczności jazdy w barażu. Prowadzenie objęli Rosjanie z 7 "oczkami", Polacy ex equo z Duńczykami tracili do nich punkt, natomiast Amerykanie dwa. Druga kolejka nic nie zmieniła, kolejność była identyczna. Jedyne, co można było po niej zaobserwować to powiększająca się strata Jankesów do pozostałych ekip oraz fatalna dyspozycja Grzegorza Walaska, który w żadnym starcie nie był w stanie nawiązać walki o wyższe lokaty. Na domiar złego w swoim drugim starcie z powodu urwania łańcuszka zaliczył, na szczęście nie groźny, upadek. W tej serii znacznie poważniejszą wywrotkę zaliczył Maciej Janowski razem z Emilem Sajfutdinowem oraz Leonem Madsenem. Całą kolizję spowodował poszerzający tor jazdy Ryan Fischer, który zresztą całe zawody jechał bardzo ostro, wręcz na granicy faulu. Wszystko działo się jednak na pierwszym łuku, więc sędzia zaprosił do powtórki wszystkich zawodników.

Po trzeciej serii wiadome było, że już jedynie Emil może zachować status niepokonanego. Jako jedyny miał na swoim koncie komplet 9 punktów. Ci, którzy mieli 6 oczek po 2 startach tym razem przywieźli "dwójki": Iversen przegrał z Janowskim, Hancock z Madsenem, a Gollob z młodym Mikkelem B. Jensenem. Po 12. biegach klasyfikacja wyglądała następująco:

Dania - 22 punkty
Rosja - 20 punktów
Polska - 18 punktów
USA - 12 punktów

Czwarta kolejka przyniosła nam pierwsze zagrywki taktyczne w postaci "jokerów": na początek za Ricky'ego Wellsa pojechał Greg Hancock i przywiózł 4 punkty przegrywając z Maćkiem Janowskim (wyglądało to jednak tak, jakby Greg nie chciał atakować pozycji swojego klubowego kolegi), a na zakończenie czwartej serii Emil pojechał sam za siebie i zwyciężył w świetnym stylu mimo szalenie mocnej obsady (Gollob, Hancock, Iversen). W klasyfikacji wielkie zmiany nie zaszły:

Dania - 28 punktów
Rosja - 28 punktów
Polska - 26 punktów
USA - 19 punktów

Piąta seria rozpoczęła się dla naszych reprezentantów katastrofalnie, bo od czwartego miejsca Walaska i co gorsza w kontekście walki o zwycięstwo, wygraną Artioma Łaguty (paradoksalnie jeżdżącego w barwach Polonii bardzo słabo). Wydawało się, że tracąc 5 punktów do Rosjan na 3 biegi przed końcem nie mamy szans wygrać tych zawodów. Ale Polacy nie złożyli broni. Najpierw Piotr Protasiewicz w pokonanym polu pozostawił Romana Powazhnego, Leona Madsena i wracającego do ścigania Billy'ego Hamilla (który jednak wypadł blado). W kolejnym biegu z dużą dozą szczęścia zwyciężył po raz trzeci tego dnia Janowski - błąd w tym biegu popełnił jadący z przodu Grigorij Łaguta mało co nie kończąc gonitwy na bandzie, co skrzętnie wykorzystali Janowski z Iversenem. 

I tym samym przez ostatnim biegiem traciliśmy punkt do Duńczyków oraz dwa oczka do Rosjan! Łatwo się domyślić jaka kolejność dawałaby nam wygraną bądź bieg dodatkowy. Z jednej strony było to zadanie niezwykle trudne biorąc pod uwagę start w tym biegu niesamowicie szybkiego Sajfutdinowa. Z drugiej natomiast nadzieje pokładaliśmy w nikim innym, jak oczywiście Tomaszu Gollobie. Na dokładkę każdy liczył, że punkty rywalom może pozabierać także Greg Hancock. 

I był to z pewnością najbardziej emocjonujący bieg turnieju, nie tylko ze względu na jego ogromne znaczenie dla klasyfikacji. Kolejność zmieniała się jak w kalejdoskopie. Dość powiedzieć, że każdy z zawodników przez chwilę jechał na pierwszym, drugim, trzecim bądź czwartym miejscu! Wszystkich w tej gonitwie pogodził... mistrz świata, Greg Hacock, choć przez moment sytuacja układała się dla nas idealnie - prowadził Gollob, przed Gregiem, Emilem i Jepsenem Jensenem. Niestety ostatecznie nasz żużlowiec zamienił się pozycją z Jankesem, co wobec trzeciego miejsca Sajfutdinowa zapewniło Sbornej bezpośredni awans.

Końcowa klasyfikacja:
ROSJA: 35
1. Emil Sajfutdinow (3,3,3,6!,1) 16
2. Grigorij Laguta (2,2,1,0,1) 6
3. Artem Laguta (2,1,0,1,3) 7
4. Roman Povazhny (0,2,1,1,2) 6


POLSKA: 34
1. Tomasz Gollob (3,3,2,2,2) 12
2. Grzegorz Walasek (1,u,d,1,0) 2
3. Piotr Protasiewicz (2,1,1,2,3) 9
4. Maciej Janowski (0,2,3,3,3) 11

DANIA: 33
1. Niels Kristian Iversen (3,3,2,0,2) 10
2.  Leon Madsen (1,0,3,3,1) 8
3. Michael Jepsen Jensen (1,2,2,3,0) 8
4. Mikkel B. Jensen (1,1,3,0,2) 7

USA: 23
1. Greg Hancock (3,3,2,4!,1,3)16
2. Billy Hamill (0,0,0,2,0) 2
3. Ryan Fisher (0,1,0,0,1) 2
4. Ricky Wells (2,0,1,0,-) 3

Podsumowując, obejrzeliśmy bardzo dobre zawody, niestety nie zakończone ostatecznie sukcesem. Możemy być jednak zadowoleni z dyspozycji Tomasza Golloba i przede wszystkim Maćka Janowskiego. W nieco mniejszym stopniu z jazdy "Pepe". Kompletne rozczarował natomiast Walasek, który jak już wiadomo zostanie w barażu zastąpiony przez Krzysztofa Buczkowskiego. Oby ta zmiana wyszła drużynie na dobre i pozwoliła Polakom awansować do finału. Trzymamy kciuki!



środa, 4 lipca 2012

Euro 2012 - Podsumowanie cz. I

W niedzielę 1 lipca meczem Włochy-Hiszpania zakończyło się tak wyczekiwane przez polskich i ukraińskich kibiców (nie tylko rzecz jasna) Euro 2012. Nasza reprezentacja nie spełniła pokładanych w niej nadziei zajmując ostatnie miejsce w - nie ma co ukrywać - najsłabszej grupie tego turnieju. Mistrzostwo zdobyli Ci, po których spodziewano się świetnej piłki, a którzy przez całą imprezę zawodzili, czyli Hiszpanie. Co jeszcze działo się na polskich i ukraińskich stadionach? O tym w dalszej części artykułu.






8 czerwca o godzinie 18:00 rozbrzmiał pierwszy gwizdek Pana Carlosa Velasco Carballo rozpoczynający spotkanie Polska-Grecja. Spotkanie mające dwie jakże odmienne połowy. Pierwsze 45 minut to był futbol, którego chyba mało kto w kraju spodziewał się po naszych reprezentantach: szybkie akcje, dokładne rozgrywanie futbolówki, która krąży od nogi do nogi, pomysłowość, kreatywność i świetna gra trójki z Dortmundu Piszczek, Błaszczykowski, Lewandowski. Jedynie brakowało nieco skuteczności, a gdyby nie to można by powiedzieć, że mecz skończyłby się do przerwy. Niemniej jednak do przerwy po trafieniu "Lewego" prowadziliśmy 1-0 grając dodatkowo z przewagą jednego zawodnika po czerwonej kartce (swoją drogą kontrowersyjnej) dla Sokratisa Papastathopoulosa. 





Co się wydarzyło w trakcie przerwy tego nikt nie wie. Obraz gry uległ diametralnej zmianie i to Grecy coraz śmielej sobie poczynali. W końcu nieporozumienie Szczęsnego z Wasilewskim wykorzystał Salpigidis doprowadzając do remisu. Kto myślał, że ten gol podziała na naszych jak zimny prysznic srodze się zawiódł. Zamiast skomasowanej ofensywy oglądaliśmy nieporadność i brak pomysłu na grę z osłabionym rywalem. Czarę goryczy przelała czerwona kartka dla golkipera Arsenalu za faul na mijającym go w "szesnastce" Salpigidisie. Szczęśliwie "jedenastkę" wykonywaną przez Karagounisa obronił Tytoń, jednak nawet on swoją interwencją nie natchnął kolegów z pola do żywszych ataków. 





I tym sposobem mecz zakończył się remisem, co nie było dobrym wynikiem w kontekście meczu z Rosją, która rozbiła w pył Czechów 4-1 grając przy tym przyjemnie do oka. Wielką formą błysnęli przede wszystkim Andiej Arshavin i Ałan Dzagojev, którzy rozmontowali czeską defensywę.

W pozostałych meczach meczach pierwszej kolejki do pierwszej niespodzianki doszło już następnego dnia. W Charkowie faworyzowani Holendrzy ulegli 1-0 Duńczykom. Za drugą, choć znacznie mniejszą niespodziankę, można uznać zwycięstwo współgospodarzy euro nad ekipą Trzech Koron 2-1.

W drugiej kolejce największą niespodziankę - i chyba jedyną - sprawiła reprezentacja Polski notując kolejny remis 1-1 z Rosją. Wynik ten został osiągnięty w znacznie lepszym stylu, gdzie drużyna imponowała zaangażowaniem i kreatywnością tym razem przez pełne 90 minut. Brakło jedynie jak wcześniej skuteczności, ale i Rosjanie mieli swoje okazje, choć nie tak dobre. A akcja, po której piłkę do siatki skierował Eugen Polanski była jedną z najpiękniejszych na tym turnieju. Tym bardziej szkoda, że nasz pomocnik zdobył tą bramkę ze spalonego, którego sędzia wychwycił.

Styl gry napawał jednak optymizmem i mógł się podobać, podobnie jak piękna bramka Kuby Błaszczykowskiego zdobyta, co w jego jest rzadkością, lewą nogą. Tym meczem, a nawet bardziej sposobem gry piłkarze rozbudzili nadzieję nie tylko na awans, ale i na "coś więcej". Tym bardziej, że Czesi wcześniej pokonali Greków, co było dla nas korzystnym wynikiem. Wszystko więc tym razem zależało wyłącznie od nas.



Tymczasem w grupie B na włosku wisiał los Oranje, którzy tym razem polegli z Niemcami. Aby awansować musieli liczyć na wygraną naszych zachodnich sąsiadów z Duńczykami w ostatniej kolejce oraz sami musieli wywalczyć komplet punktów w meczu z Portugalią, najlepiej wygrywając wysoko. Natomiast w grupach C i D sytuacja wykrystalizowała się o tyle, że z turniejem przed ostatnią serią spotkań żegnały się zespoły Irlandii i Szwecji. Szczególnie żal było irlandzkich fanów, którzy na trybunach w Poznaniu i Gdańsku pokazywali światu co to znaczy doping.

Z ogromnym optymizmem i wielkim apetytem na awans do ćwierćfinału miliony Polaków zasiadło 16 czerwca o 20:45 przed telewizorami, w pubach, barach i strefach kibica aby dopingować naszych w meczu z Czechami. I przez pierwsze 20 minut widzieliśmy reprezentację z meczu z Rosją: grającą szybko, dokładnie, z pomysłem i polotem, stwarzając sobie przy tym sporo okazji do zdobycia bramki, z których najlepszej nie wykorzystał Robert Lewandowski. Niestety, po tych 20 minutach z naszej drużyny jakby uszło powietrze. Inicjatywę przejmowali Czesi, co było widać w rosnącym posiadaniu piłki. Coraz ciężej było nam przedostać się pod bramkę Petra Cecha. Gra naszych rywali stała się coraz bardziej płynna. W końcu w 72. minucie po szybkim kontrataku Petr Jiracek prostym zwodem położył Marcina Wasilewskiego i delikatnym plasowanym strzałem po dalszym rogu pokonał Przemysława Tytonia uciszając kibiców na Stadionie Miejskim we Wrocławiu. Do końca spotkania nic się już nie zmieniło i tym samym pożegnaliśmy się z Mistrzostwami Europy. 




Ogromny smutek i konsternacja zapanowała również w Rosji, która sensacyjnie przegrała z Grecją i Sborna również pożegnała się z turniejem. Sborna, która po pierwszym meczu z Czechami wymieniana była niemal na równi z Niemcami czy Hiszpanami jako kandydat do końcowego tryumfu. Jak widać wszystko zmieniło się w naszej grupie o 180 stopni.

Dzień później kolejna sensacja stała się faktem - Holendrzy w kompromitującym stylu pożegnali się z Euro przegrywając 1-2 z Portugalią (2 gole Cristiano Ronaldo, który zawiódł w meczach z Niemcami i Danią) i kończąc cały turniej z zerowym dorobkiem punktowym. Odpadli również Skandynawowie mimo tak znakomitego pierwszego spotkania.

W grupie C na włosku wisiał los reprezentacji Włoch. Italia pomna doświadczeń sprzed 8 lat (aby wyeliminować Włochów Dania ze Szwecją musiały zremisować 2-2 lub wyżej i taki właśnie padł wynik) obawiali się, że Hiszpanie zagrają z Chorwatami na wynik eliminujący piłkarzy z Półwyspu Apenińskiego. Jednak dzięki bramce Jesusa Navasa w końcówce spotkania La Roja wygrała to spotkanie i awansowała z pierwszego miejsca do kolejnej fazy. 

W grupie D grający na luzie Szwedzi w dobrym stylu pokonali Les Blues 2-0 m.in. po pięknej bramce Zlatana Ibrahimovica. Większe emocje miały miejsce w Doniecku, gdzie Ukraina podejmowała Anglię. Synowie Albionu wygrali to spotkanie skromnie 1-0 po trafieniu tuż po przerwie wracającego do składu po zawieszeniu Wayne'a Rooney'a. Ukraińcy nie poddawali się i po strzale Marko Devica niemal doprowadzili do wyrównania. Piszę "niemal", gdyż węgierski sędzia Victor Kassai nie zauważył, że John Terry wybił piłkę już zza linii bramkowej. Kto wie jak potoczyłby się ten mecz, gdyby arbiter nie popełnił tego błędu. Bramki później jednak nie padły i to Anglicy wraz z Francuzami mogli świętować awans do ćwierćfinału. 




Podsumowując fazę grupową


Jak było przed naszym pierwszym meczem na Euro? Ano wydaje mi się, że większość z nas spodziewała się powtórki sprzed 4, 6 i 10 lat (czyli kompromitacji). "Racjonaliści-pesymiści" liczyli na... w zasadzie nie liczyli na nic. Panowało przekonanie, że nie mamy obrony, nie mamy zmienników, nie mamy trenera, mamy za to jego dziwne powołania (Matuszczyk, Brożek, Sobiech; brak Piecha itp. itd.). Poza obroną, która nie popełniała katastrofalnych błędów, wszystkie te zarzuty można z perspektywy czasu uznać za słuszne. Smuda nie reagował jak należy na wydarzenia boiskowe, nie przeprowadzał zmian bądź były one chybione, zmiennicy nic nie wnosili. Jednak ilu z nas spodziewała się tego, co widzieliśmy w pierwszej połowie meczu z Grekami, przez 90 minut z Rosją i pierwsze 20 minut z Czechami? To była piłka, którą każdy z nas chciałby oglądać. Problem polegał na tym, że brakowało powtarzalności, stabilizacji, utrzymania tego wysokiego poziomu przez pełne 90 minut. Brakło też doświadczenia, takiego boiskowego cwaniactwa i wyrachowania. To jeszcze można wytłumaczyć brakiem ogrania w meczach o punkty. Tylko czy tą reprezentację po tylu wpadkach - mniejszych bądź większych - można jeszcze tłumaczyć? Zostawmy to bez komentarza.

Polska mentalność jest taka, że często popadamy ze skrajności w skrajność. Wystarczyła iskierka w postaci  dobrej połowy w meczu otwarcia by uwierzyć, że możemy u siebie osiągnąć sukces. Rozbudziło to nasze nadzieje, a zostały one jeszcze spotęgowane bardzo dobrym meczem z Rosją. Na fali entuzjazmu mecz z Czechami zamiast używanego w żartach "meczu o honor" miał być swoistym spotkaniem pieczętującym awans do ćwierćfinału. Tak wieszczyły gazety, eksperci, kibice - zapewne także Ci, którzy przed Euro nie postawiliby złotówki na to, że mecz z Czechami będzie miał jakieś znaczenie w kontekście awansu. Nie chcę używać tutaj słowa "hipokryzja", ale myślę, że byłoby one dość adekwatne do tej sytuacji. 

I niestety, Czesi wylali kubeł zimnej wody na nasze rozgrzane głowy. Przeżyliśmy kolejne rozczarowanie. A było tak blisko... Doświadczenia z lat ubiegłych nie nauczyły nas. Balonik oczekiwań, pompowany dwoma pierwszymi meczami pękł kiedy się tego najmniej spodziewaliśmy. Wszyscy zapomnieli o zachowaniu chłodnych głów, które mieliśmy przed Euro. 

Czy piłkarze udźwignęli presję, jaka na nich spoczęła po pierwszych dwóch spotkaniach? Chyba tak. W końcu mecz z Czechami rozpoczęli z "wysokiego C' pokazując, że zależy im na awansie i są oni w stanie go uzyskać. Czemu tylko tego zapału, zaangażowania starczyło na 20-25 minut? To już jest zagadką dla psychologów sportowych, do których się nie zaliczam. 

Krytyka, która spadła na reprezentację i trenera Smudę jest w pełni uzasadniona patrząc od strony statystycznej. W końcu trafiliśmy do, bez owijania w bawełnę, najprostszej grupy, rozpoczynaliśmy meczem z teoretycznie najsłabszym rywalem, bez ogromnej presji (która pojawiała się za to wraz z każdym meczem), a zdobyliśmy raptem 2 punkciki. To z pewnością nie jest powodem do dumy. 

Natomiast z perspektywy stylu, oczekiwań przedturniejowych nie było dramatu, kompromitacji. Nie zagraliśmy jak na poprzednim Euro z Austrią, gdzie przez pierwsze fragmenty spotkania zostaliśmy przez przeciętną drużynę zepchnięci do głębokiej defensywy, nie było gry bez wyrazu i tracenia bramek w tak kompromitujący sposób jak z Ekwadorem czy Niemcami w MŚ 2006. Paradoksalnie mimo ogromnej krytyki moim zdaniem ta drużyna zaprezentowała się nie najgorzej, a na pewno znacznie lepiej niż na poprzednich turniejach. I utwierdza mnie w tym mecz z Rosjanami oraz wspomniana kapitalna akcja zakończona nieuznanym golem Polanskiego. Z tym, że marne to pocieszenie.

Co do postawy poszczególnych piłkarzy: wg kibiców i dziennikarzy najsłabszymi ogniwami naszej kadry okazali się Szczęsny, Piszczek i Murawski. No i oczywiście Franz. Wiadomo, trzeba znaleźć kozła ofiarnego. I w zasadzie zgadzam się z taką opinią, niemniej jednak tak ostra "jazda" po "Murasiu" jest dla mnie grubą przesadą. Fakt, to jego strata w kluczowym meczu zakończyła się bramką i wyeliminowaniem z Euro. Ale ta strata miała miejsce gdzieś 60-65 metrów od naszej bramki! I nie w chwili, kiedy cały zespół był na połowie Czechów. Przy dobrej organizacji można było tą kontrę szybko "skasować", zdusić w zarodku. A sam Murawski co ważne nie stanął po stracie na środku boiska tylko wracał za kontrą. Każdy z jego kolegów z drużyny mógł zatrzymać Barosa i Jiracka. Poza tą stratą tak się zastanawiam czy piłkarz Lecha faktycznie prezentował się tak blado? I dochodzę do wniosku, że raczej nie. Przeglądając nawet portale po meczu z Grecją jeden z nich wymieniał go wśród piłkarzy wyróżniających się "in plus". Zresztą choćby to, że Rosjanie stworzyli sobie stosunkowo niewiele sytuacji to w pewnym stopniu i jego zasługa.

A z czyjej postawy możemy być zadowoleni? Ciężko kogoś wyróżnić, ale chyba nie będzie przesadą jeśli  wymienię tu czwórkę Tytoń, Perquis, Błaszczykowski, Lewandowski. Ten pierwszy uratował punkt w meczu z Grecją i... i w zasadzie tyle. W kolejnych meczach po prostu robił swoje. Nie popełnił żadnego poważnego błędu, nie przydarzył mu się żaden kiks, co miał obronić to obronił, choć tak naprawdę dużo tego nie było, co z kolei jest zasługą tego drugiego. Baliśmy się, że po kontuzji, że niezgrany, że nie wiadomo czy będzie mu zależeć... Tymczasem okazał się ostoją defensywy, dobrze uzupełniał się z Wasylem, grał z poświęceniem i zaangażowaniem. No i wypadł znacznie lepiej niż ten, który miał być liderem defensywy, czy Piszczek. Kuba, jak na kapitana przystało, ciągnął ten wózek z napisem "reprezentacja", starał się, szarpał, dryblował, szukał gry wzajemnej z dwójką z Borussii. A przede wszystkim imponował walką, no i miał swój udział przy wszystkich (czyli raptem dwóch) golach: najpierw idealnie dośrodkował do Lewego, a w następnym spotkaniu kapitalnym uderzeniem pod poprzeczkę zapewnił nam punkt. Natomiast strzelec pierwszego gola na tym Euro często był osamotniony w ataku. Robił co mógł: wygrywał sporo pojedynków główkowych, świetnie się zastawiał, utrzymywał przy piłce, potrafił wywalczyć rzut wolny, szukał gry kombinacyjnej... Może jeszcze lepiej wyglądałby mając obok siebie drugiego napastnika, jednak tak też gra w Dortmundzie więc to dla niego nic nowego. Zaprzepaścił jednak bardzo dobrą sytuację w meczu o awans, co jest rysą na całokształcie jego występu. Niemniej jednak gołym okiem widać jak bardzo rozwinął się piłkarsko w Bundeslidze. 

O tym, że niespodziewanie na rundzie grupowej swój udział w turnieju zakończyli również Rosjanie i Holendrzy zdążyłem napisać. Wiadomo było już przed Mistrzostwami, że Dick Advocaat po nich żegna się z   kadrą wracając do PSV Eindhoven. Losy Berta Van Marvijka jeszcze nie są znane. W obu krajach w najczarniejszych snach nikt nie zakładał takiego scenariusza. Wyjście z grupy miało być pierwszym krokiem w kierunku medalu. Skończyło się na żalu i frustracji wylewanej przez piłkarzy prasie. Czy w obu drużynach dojdzie do rewolucji kadrowej? Wątpliwe. Choć jak widać po wynikach jednej i drugiej kadry niczego nie można być pewnym...