środa, 4 lipca 2012

Euro 2012 - Podsumowanie cz. I

W niedzielę 1 lipca meczem Włochy-Hiszpania zakończyło się tak wyczekiwane przez polskich i ukraińskich kibiców (nie tylko rzecz jasna) Euro 2012. Nasza reprezentacja nie spełniła pokładanych w niej nadziei zajmując ostatnie miejsce w - nie ma co ukrywać - najsłabszej grupie tego turnieju. Mistrzostwo zdobyli Ci, po których spodziewano się świetnej piłki, a którzy przez całą imprezę zawodzili, czyli Hiszpanie. Co jeszcze działo się na polskich i ukraińskich stadionach? O tym w dalszej części artykułu.






8 czerwca o godzinie 18:00 rozbrzmiał pierwszy gwizdek Pana Carlosa Velasco Carballo rozpoczynający spotkanie Polska-Grecja. Spotkanie mające dwie jakże odmienne połowy. Pierwsze 45 minut to był futbol, którego chyba mało kto w kraju spodziewał się po naszych reprezentantach: szybkie akcje, dokładne rozgrywanie futbolówki, która krąży od nogi do nogi, pomysłowość, kreatywność i świetna gra trójki z Dortmundu Piszczek, Błaszczykowski, Lewandowski. Jedynie brakowało nieco skuteczności, a gdyby nie to można by powiedzieć, że mecz skończyłby się do przerwy. Niemniej jednak do przerwy po trafieniu "Lewego" prowadziliśmy 1-0 grając dodatkowo z przewagą jednego zawodnika po czerwonej kartce (swoją drogą kontrowersyjnej) dla Sokratisa Papastathopoulosa. 





Co się wydarzyło w trakcie przerwy tego nikt nie wie. Obraz gry uległ diametralnej zmianie i to Grecy coraz śmielej sobie poczynali. W końcu nieporozumienie Szczęsnego z Wasilewskim wykorzystał Salpigidis doprowadzając do remisu. Kto myślał, że ten gol podziała na naszych jak zimny prysznic srodze się zawiódł. Zamiast skomasowanej ofensywy oglądaliśmy nieporadność i brak pomysłu na grę z osłabionym rywalem. Czarę goryczy przelała czerwona kartka dla golkipera Arsenalu za faul na mijającym go w "szesnastce" Salpigidisie. Szczęśliwie "jedenastkę" wykonywaną przez Karagounisa obronił Tytoń, jednak nawet on swoją interwencją nie natchnął kolegów z pola do żywszych ataków. 





I tym sposobem mecz zakończył się remisem, co nie było dobrym wynikiem w kontekście meczu z Rosją, która rozbiła w pył Czechów 4-1 grając przy tym przyjemnie do oka. Wielką formą błysnęli przede wszystkim Andiej Arshavin i Ałan Dzagojev, którzy rozmontowali czeską defensywę.

W pozostałych meczach meczach pierwszej kolejki do pierwszej niespodzianki doszło już następnego dnia. W Charkowie faworyzowani Holendrzy ulegli 1-0 Duńczykom. Za drugą, choć znacznie mniejszą niespodziankę, można uznać zwycięstwo współgospodarzy euro nad ekipą Trzech Koron 2-1.

W drugiej kolejce największą niespodziankę - i chyba jedyną - sprawiła reprezentacja Polski notując kolejny remis 1-1 z Rosją. Wynik ten został osiągnięty w znacznie lepszym stylu, gdzie drużyna imponowała zaangażowaniem i kreatywnością tym razem przez pełne 90 minut. Brakło jedynie jak wcześniej skuteczności, ale i Rosjanie mieli swoje okazje, choć nie tak dobre. A akcja, po której piłkę do siatki skierował Eugen Polanski była jedną z najpiękniejszych na tym turnieju. Tym bardziej szkoda, że nasz pomocnik zdobył tą bramkę ze spalonego, którego sędzia wychwycił.

Styl gry napawał jednak optymizmem i mógł się podobać, podobnie jak piękna bramka Kuby Błaszczykowskiego zdobyta, co w jego jest rzadkością, lewą nogą. Tym meczem, a nawet bardziej sposobem gry piłkarze rozbudzili nadzieję nie tylko na awans, ale i na "coś więcej". Tym bardziej, że Czesi wcześniej pokonali Greków, co było dla nas korzystnym wynikiem. Wszystko więc tym razem zależało wyłącznie od nas.



Tymczasem w grupie B na włosku wisiał los Oranje, którzy tym razem polegli z Niemcami. Aby awansować musieli liczyć na wygraną naszych zachodnich sąsiadów z Duńczykami w ostatniej kolejce oraz sami musieli wywalczyć komplet punktów w meczu z Portugalią, najlepiej wygrywając wysoko. Natomiast w grupach C i D sytuacja wykrystalizowała się o tyle, że z turniejem przed ostatnią serią spotkań żegnały się zespoły Irlandii i Szwecji. Szczególnie żal było irlandzkich fanów, którzy na trybunach w Poznaniu i Gdańsku pokazywali światu co to znaczy doping.

Z ogromnym optymizmem i wielkim apetytem na awans do ćwierćfinału miliony Polaków zasiadło 16 czerwca o 20:45 przed telewizorami, w pubach, barach i strefach kibica aby dopingować naszych w meczu z Czechami. I przez pierwsze 20 minut widzieliśmy reprezentację z meczu z Rosją: grającą szybko, dokładnie, z pomysłem i polotem, stwarzając sobie przy tym sporo okazji do zdobycia bramki, z których najlepszej nie wykorzystał Robert Lewandowski. Niestety, po tych 20 minutach z naszej drużyny jakby uszło powietrze. Inicjatywę przejmowali Czesi, co było widać w rosnącym posiadaniu piłki. Coraz ciężej było nam przedostać się pod bramkę Petra Cecha. Gra naszych rywali stała się coraz bardziej płynna. W końcu w 72. minucie po szybkim kontrataku Petr Jiracek prostym zwodem położył Marcina Wasilewskiego i delikatnym plasowanym strzałem po dalszym rogu pokonał Przemysława Tytonia uciszając kibiców na Stadionie Miejskim we Wrocławiu. Do końca spotkania nic się już nie zmieniło i tym samym pożegnaliśmy się z Mistrzostwami Europy. 




Ogromny smutek i konsternacja zapanowała również w Rosji, która sensacyjnie przegrała z Grecją i Sborna również pożegnała się z turniejem. Sborna, która po pierwszym meczu z Czechami wymieniana była niemal na równi z Niemcami czy Hiszpanami jako kandydat do końcowego tryumfu. Jak widać wszystko zmieniło się w naszej grupie o 180 stopni.

Dzień później kolejna sensacja stała się faktem - Holendrzy w kompromitującym stylu pożegnali się z Euro przegrywając 1-2 z Portugalią (2 gole Cristiano Ronaldo, który zawiódł w meczach z Niemcami i Danią) i kończąc cały turniej z zerowym dorobkiem punktowym. Odpadli również Skandynawowie mimo tak znakomitego pierwszego spotkania.

W grupie C na włosku wisiał los reprezentacji Włoch. Italia pomna doświadczeń sprzed 8 lat (aby wyeliminować Włochów Dania ze Szwecją musiały zremisować 2-2 lub wyżej i taki właśnie padł wynik) obawiali się, że Hiszpanie zagrają z Chorwatami na wynik eliminujący piłkarzy z Półwyspu Apenińskiego. Jednak dzięki bramce Jesusa Navasa w końcówce spotkania La Roja wygrała to spotkanie i awansowała z pierwszego miejsca do kolejnej fazy. 

W grupie D grający na luzie Szwedzi w dobrym stylu pokonali Les Blues 2-0 m.in. po pięknej bramce Zlatana Ibrahimovica. Większe emocje miały miejsce w Doniecku, gdzie Ukraina podejmowała Anglię. Synowie Albionu wygrali to spotkanie skromnie 1-0 po trafieniu tuż po przerwie wracającego do składu po zawieszeniu Wayne'a Rooney'a. Ukraińcy nie poddawali się i po strzale Marko Devica niemal doprowadzili do wyrównania. Piszę "niemal", gdyż węgierski sędzia Victor Kassai nie zauważył, że John Terry wybił piłkę już zza linii bramkowej. Kto wie jak potoczyłby się ten mecz, gdyby arbiter nie popełnił tego błędu. Bramki później jednak nie padły i to Anglicy wraz z Francuzami mogli świętować awans do ćwierćfinału. 




Podsumowując fazę grupową


Jak było przed naszym pierwszym meczem na Euro? Ano wydaje mi się, że większość z nas spodziewała się powtórki sprzed 4, 6 i 10 lat (czyli kompromitacji). "Racjonaliści-pesymiści" liczyli na... w zasadzie nie liczyli na nic. Panowało przekonanie, że nie mamy obrony, nie mamy zmienników, nie mamy trenera, mamy za to jego dziwne powołania (Matuszczyk, Brożek, Sobiech; brak Piecha itp. itd.). Poza obroną, która nie popełniała katastrofalnych błędów, wszystkie te zarzuty można z perspektywy czasu uznać za słuszne. Smuda nie reagował jak należy na wydarzenia boiskowe, nie przeprowadzał zmian bądź były one chybione, zmiennicy nic nie wnosili. Jednak ilu z nas spodziewała się tego, co widzieliśmy w pierwszej połowie meczu z Grekami, przez 90 minut z Rosją i pierwsze 20 minut z Czechami? To była piłka, którą każdy z nas chciałby oglądać. Problem polegał na tym, że brakowało powtarzalności, stabilizacji, utrzymania tego wysokiego poziomu przez pełne 90 minut. Brakło też doświadczenia, takiego boiskowego cwaniactwa i wyrachowania. To jeszcze można wytłumaczyć brakiem ogrania w meczach o punkty. Tylko czy tą reprezentację po tylu wpadkach - mniejszych bądź większych - można jeszcze tłumaczyć? Zostawmy to bez komentarza.

Polska mentalność jest taka, że często popadamy ze skrajności w skrajność. Wystarczyła iskierka w postaci  dobrej połowy w meczu otwarcia by uwierzyć, że możemy u siebie osiągnąć sukces. Rozbudziło to nasze nadzieje, a zostały one jeszcze spotęgowane bardzo dobrym meczem z Rosją. Na fali entuzjazmu mecz z Czechami zamiast używanego w żartach "meczu o honor" miał być swoistym spotkaniem pieczętującym awans do ćwierćfinału. Tak wieszczyły gazety, eksperci, kibice - zapewne także Ci, którzy przed Euro nie postawiliby złotówki na to, że mecz z Czechami będzie miał jakieś znaczenie w kontekście awansu. Nie chcę używać tutaj słowa "hipokryzja", ale myślę, że byłoby one dość adekwatne do tej sytuacji. 

I niestety, Czesi wylali kubeł zimnej wody na nasze rozgrzane głowy. Przeżyliśmy kolejne rozczarowanie. A było tak blisko... Doświadczenia z lat ubiegłych nie nauczyły nas. Balonik oczekiwań, pompowany dwoma pierwszymi meczami pękł kiedy się tego najmniej spodziewaliśmy. Wszyscy zapomnieli o zachowaniu chłodnych głów, które mieliśmy przed Euro. 

Czy piłkarze udźwignęli presję, jaka na nich spoczęła po pierwszych dwóch spotkaniach? Chyba tak. W końcu mecz z Czechami rozpoczęli z "wysokiego C' pokazując, że zależy im na awansie i są oni w stanie go uzyskać. Czemu tylko tego zapału, zaangażowania starczyło na 20-25 minut? To już jest zagadką dla psychologów sportowych, do których się nie zaliczam. 

Krytyka, która spadła na reprezentację i trenera Smudę jest w pełni uzasadniona patrząc od strony statystycznej. W końcu trafiliśmy do, bez owijania w bawełnę, najprostszej grupy, rozpoczynaliśmy meczem z teoretycznie najsłabszym rywalem, bez ogromnej presji (która pojawiała się za to wraz z każdym meczem), a zdobyliśmy raptem 2 punkciki. To z pewnością nie jest powodem do dumy. 

Natomiast z perspektywy stylu, oczekiwań przedturniejowych nie było dramatu, kompromitacji. Nie zagraliśmy jak na poprzednim Euro z Austrią, gdzie przez pierwsze fragmenty spotkania zostaliśmy przez przeciętną drużynę zepchnięci do głębokiej defensywy, nie było gry bez wyrazu i tracenia bramek w tak kompromitujący sposób jak z Ekwadorem czy Niemcami w MŚ 2006. Paradoksalnie mimo ogromnej krytyki moim zdaniem ta drużyna zaprezentowała się nie najgorzej, a na pewno znacznie lepiej niż na poprzednich turniejach. I utwierdza mnie w tym mecz z Rosjanami oraz wspomniana kapitalna akcja zakończona nieuznanym golem Polanskiego. Z tym, że marne to pocieszenie.

Co do postawy poszczególnych piłkarzy: wg kibiców i dziennikarzy najsłabszymi ogniwami naszej kadry okazali się Szczęsny, Piszczek i Murawski. No i oczywiście Franz. Wiadomo, trzeba znaleźć kozła ofiarnego. I w zasadzie zgadzam się z taką opinią, niemniej jednak tak ostra "jazda" po "Murasiu" jest dla mnie grubą przesadą. Fakt, to jego strata w kluczowym meczu zakończyła się bramką i wyeliminowaniem z Euro. Ale ta strata miała miejsce gdzieś 60-65 metrów od naszej bramki! I nie w chwili, kiedy cały zespół był na połowie Czechów. Przy dobrej organizacji można było tą kontrę szybko "skasować", zdusić w zarodku. A sam Murawski co ważne nie stanął po stracie na środku boiska tylko wracał za kontrą. Każdy z jego kolegów z drużyny mógł zatrzymać Barosa i Jiracka. Poza tą stratą tak się zastanawiam czy piłkarz Lecha faktycznie prezentował się tak blado? I dochodzę do wniosku, że raczej nie. Przeglądając nawet portale po meczu z Grecją jeden z nich wymieniał go wśród piłkarzy wyróżniających się "in plus". Zresztą choćby to, że Rosjanie stworzyli sobie stosunkowo niewiele sytuacji to w pewnym stopniu i jego zasługa.

A z czyjej postawy możemy być zadowoleni? Ciężko kogoś wyróżnić, ale chyba nie będzie przesadą jeśli  wymienię tu czwórkę Tytoń, Perquis, Błaszczykowski, Lewandowski. Ten pierwszy uratował punkt w meczu z Grecją i... i w zasadzie tyle. W kolejnych meczach po prostu robił swoje. Nie popełnił żadnego poważnego błędu, nie przydarzył mu się żaden kiks, co miał obronić to obronił, choć tak naprawdę dużo tego nie było, co z kolei jest zasługą tego drugiego. Baliśmy się, że po kontuzji, że niezgrany, że nie wiadomo czy będzie mu zależeć... Tymczasem okazał się ostoją defensywy, dobrze uzupełniał się z Wasylem, grał z poświęceniem i zaangażowaniem. No i wypadł znacznie lepiej niż ten, który miał być liderem defensywy, czy Piszczek. Kuba, jak na kapitana przystało, ciągnął ten wózek z napisem "reprezentacja", starał się, szarpał, dryblował, szukał gry wzajemnej z dwójką z Borussii. A przede wszystkim imponował walką, no i miał swój udział przy wszystkich (czyli raptem dwóch) golach: najpierw idealnie dośrodkował do Lewego, a w następnym spotkaniu kapitalnym uderzeniem pod poprzeczkę zapewnił nam punkt. Natomiast strzelec pierwszego gola na tym Euro często był osamotniony w ataku. Robił co mógł: wygrywał sporo pojedynków główkowych, świetnie się zastawiał, utrzymywał przy piłce, potrafił wywalczyć rzut wolny, szukał gry kombinacyjnej... Może jeszcze lepiej wyglądałby mając obok siebie drugiego napastnika, jednak tak też gra w Dortmundzie więc to dla niego nic nowego. Zaprzepaścił jednak bardzo dobrą sytuację w meczu o awans, co jest rysą na całokształcie jego występu. Niemniej jednak gołym okiem widać jak bardzo rozwinął się piłkarsko w Bundeslidze. 

O tym, że niespodziewanie na rundzie grupowej swój udział w turnieju zakończyli również Rosjanie i Holendrzy zdążyłem napisać. Wiadomo było już przed Mistrzostwami, że Dick Advocaat po nich żegna się z   kadrą wracając do PSV Eindhoven. Losy Berta Van Marvijka jeszcze nie są znane. W obu krajach w najczarniejszych snach nikt nie zakładał takiego scenariusza. Wyjście z grupy miało być pierwszym krokiem w kierunku medalu. Skończyło się na żalu i frustracji wylewanej przez piłkarzy prasie. Czy w obu drużynach dojdzie do rewolucji kadrowej? Wątpliwe. Choć jak widać po wynikach jednej i drugiej kadry niczego nie można być pewnym...


                                                                                   
               


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz