Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polska. Pokaż wszystkie posty

piątek, 13 lipca 2012

DPŚ: koniec marzeń o złocie

Wczorajszego barażu Drużynowego Pucharu Świata w Mallili nie będziemy wspominać dobrze. Po fatalnym początku zawodów Polska reprezentacja nie była w stanie odrobić strat i zajęła drugie miejsce za ekipą Danii, a przed Wielką Brytanią i Czechami. Po paśmie sukcesów przyszło nam więc przełknąć gorzką pigułkę.



W składzie Polaków w porównaniu do półfinału w Bydgoszczy zaszła jedna, spodziewana zresztą zmiana - najsłabszego w naszej ekipie Grzegorza Walaska zastąpił Krzysztof Buczkowski. Do składu reprezentacji Danii powrócił natomiast Nicki Pedersen w miejsce Mikkela B. Jensena. 

Zawody zaczęły się wręcz katastrofalnie. W pierwszym biegu doszło do kontaktu Iversena z Gollobem. Polak upadł, jednak sędzie nie widział w tym winy Duńczyka i wykluczył Mistrza Świata z 2010 roku. W powtórce Iversen niezagrożony dowiózł 3 punkty. Do kolejnego upadku doszło już w kolejnym biegu, kiedy na wejściu w pierwszy wiraż obróciło Madsena i tym razem Duńczycy mogli w programie dopisać przy swoim zawodniku "w". W zasadzie niezagrożony wygrał niespodziewanie Josef Franc, a Protasiewicz musiał się sporo natrudzić aby na dystansie minąć Nichollsa. Trzeci bieg i kolejny upadek - tym razem leży Ales Dryml. Kolejność ustalona już na starcie: Pedersen, przed Kingiem i Buczkowskim. Czwarta gonitwa przyniosła sporo emocji. Świetnie spod taśmy ruszył Janowski, jednak wybrał złą ścieżkę i już na wyjściu z pierwszego łuku jechał z tyłu. Na trasie zdołał jedynie wyprzedzić Lukasa Drymla. Z przodu natomiast świetną walkę stoczyli Jensen z Harrisem zakończoną zwycięstwem młodego Duńczyka.

I tak po pierwszej serii mieliśmy już 5 punktów straty do Danii, trzy do Wielkiej Brytanii, a tyle samo oczek co Czesi. Konia z rzędem temu, kto przewidział taki początek zawodów. Niestety druga seria nie przyniosła przebudzenia i czego nikt się nie spodziewał wciąż pozostawaliśmy bez biegowego zwycięstwa (!). Najbardziej niepokoić mogła postawa Tomka Golloba, który nawet nie podjął walki z Danielem Kingiem i po swoich dwóch biegach wciąż miał na koncie zero punktów. Co gorsza dla naszej reprezentacji z jokera skorzystali Brytyjczycy i wykorzystali go w stu procentach, wygrywając za 6 punktów bieg ósmy.

Po drugiej serii sytuacja przedstawiała się dramatycznie: z 9 oczkami wyprzedzaliśmy tylko o punkt Czechów, a traciliśmy aż 7 do Wielkiej Brytanii i 9 do Danii. Nadzieja gasła w oczach. Przywrócił ją nieco Krzysztof Buczkowski zwyciężając w dobrym stylu w dziewiątej gonitwie. Jensen sporo namęczył się z Nichollsem. Duńczycy za sprawą Nickiego Pedersena natychmiast odrobili ten punkt. Po odjechaniu od krawężnika Janowskiego "Power" ostro wcisnął się Maćkowi pod łokieć, co omal nie skończyło się upadkiem. Swoje drugie zwycięstwo zanotował jednak Woffinden. Ostatnie dwa biegi w trzeciej serii to popis Tomasza Golloba: w jedenastej gonitwie wygrał bezapelacyjnie zostawiając daleko za sobą Harrisa i Madsena. Decyzja Marka Cieślaka była natychmiastowa - joker. I Gollob jadąc bieg po biegu przywiózł 6 punktów dla naszej reprezentacji! Za jego plecami przyjechał Iversen, który musiał się sporo namęczyć z Lukasem Drymlem.

I tym sposobem wróciliśmy do gry. Dania co prawda z 25 punktami wciąż prowadziła, jednak tylko trzy oczka za plecami Skandynawów plasowali się Brytyjczycy i nasza reprezentacja. Z 9 punktami daleko z tyłu zostali Czesi. W czwartej serii niewiele się zmieniło. Najpierw "Puk" ograł Buczkowskiego, jednak ten punkt w kolejnym biegu odrobił Janowski pokonując słabego dziś Madsena. Niespodziankę znów sprawił Josef Franc wygrywając jako joker. Niestety kolejny bieg to znów rozczarowująca postawa Piotra Protasiewicza, który przyjechał nie tylko za plecami Michaela J. Jepsena, ale i Taia Woffindena. Na zakończenie przedostatniej serii wielką klasę znów pokazał Tomasz Gollob przywożąc za sobą Pedersena. 

Przed ostatnimi czterema gonitwami wciąż byliśmy w trudnej sytuacji: nasza strata powiększyła się o punkt. Pozytyw był taki, że odskoczyliśmy od Brytyjczyków. Bardzo dużo zależało od postawy Piotra Protasiewicza w biegu z najsłabszym w ekipie duńskiej Leonem Madsenem. Niestety "Pepe" nie podołał zadaniu. Straciliśmy kolejny punkt do Duńczyków, co praktycznie pozbawiało nas złudzeń. Bieg wygrał natomiast niespodziewanie słaby tego dnia Ales Dryml, lider Czechów w półfinale w King's Lynn. Osiemnasty bieg to zwycięstwo Chrisa Harrisa, przed Pedersenem, Janowskim i Kusem, a co za tym idzie powiększenie przewagi przez Duńczyków do 6 punktów. W tej sytuacji tylko dwa nasze zwycięstwa przy dwóch zerach Duńczyków ostatnich dwóch gonitwach dawały nam bieg dodatkowy. Biorąc jednak pod uwagę formę Pedersena i spółki tego dnia, ciężko było oczekiwać takiego obrotu sprawy. I o ile pierwszy warunek się spełnił (swoje biegi wygrali Buczkowski oraz Gollob), to dwa oczka Iversena w przedostatnim biegu zawodów zapewniły Skandynawom awans do finału. 

Końcowa klasyfikacja:

Dania: 42
1. Nicki Pedersen (3,3,2,2,2) 12
2. 
Michael Jepsen Jensen (3,3,2,3,2) 13
3. Leon Madsen (w,0,1,1,2) 4
4. Niels Kristian Iversen (3,3,2,3,2) 13


Polska: 38
1. Tomasz Gollob (w,0,3,6!,3,3) 15
2. Piotr Protasiewicz (2,1,-,1,1) 5
3. Maciej Janowski (1,2,1,2,1) 7
4. Krzysztof Buczkowski (1,2,3,2,3) 11


Wielka Brytania: 30
1. Scott Nicholls (1,d,1,0,d) 2
2. Tai Woffinden (2,6!,3,2,1) 14
3. Daniel King (2,1,0,0) 3
4. Chris Harris (2,2,2,1,3,1) 11
Czechy: 19
1. Lukas Dryml (0,1,1,1) 3
2. Ales Dryml (u,1,t,0,3) 4
3. Josef Franc (3,2,0,0,6!,0) 11
4. Matej Kus (1,0,0,0) 1


Mimo słabego punktu, jakim bez wątpienia był Leon Madsen, świetna jazda pozostałej trójki zapewniła Duńczykom awans do turnieju finałowego. Można gdybać co by było, gdyby w półfinale zamiast Grzegorza Walaska pojechał Krzysztof Buczkowski, ale biorąc pod uwagę dyspozycję ligową "Grega" trener Marek Cieślak może się z tej decyzji wytłumaczyć. Zresztą czasu się cofnąć nie da. Dziś zawiódł Piotr Protasiewicz, który wygrywał jedynie z Nichollsem i słabymi Czechami. Poniżej możliwości pojechał również Maciej Janowski. Do niego z racji wieku aż takich pretensji mieć nie możemy, choć skoro młody Jepsen Jensen potrafił zdobyć 13 punktów...

Bardzo dobrze wypadł natomiast Krzysztof Buczkowski 11 oczek w debiucie w kadrze, w tym dwa bardzo cenne biegowe zwycięstwa - chyba więcej od niego wymagać nie mogliśmy.
Nie mamy też prawa mieć pretensji do Tomasza Golloba. Co prawda nie wyszły mu dwa pierwsze biegi (a w zasadzie jeden, bo w pierwszym jechał do upadku równo z Iversenem), ale później pokazał swoją wielką klasę ciągnąc wózek z napisem "reprezentacja Polski". Ciężko sobie wyobrazić naszą ekipę bez niego. A zapewne niebawem trzeba będzie...

Cóż, nie ma nas już w DPŚ. Trzeba się z tym pogodzić. Swoje zrobiły kontuzje (Hampel, Kołodziej, Dudek), ale chyba też akurat w tej dyscyplinie byliśmy zbyt rozpieszczeni sukcesami i niejako z automatu wymagaliśmy ich również teraz. A na zwycięstwa nikt nie ma patentu. Pamiętając o tym czekamy do następnego roku, gdzie z głodem sukcesu nie powinien się powtórzyć podobny wynik.

niedziela, 8 lipca 2012

DPŚ: Rosjanie w finale, Polacy w barażu

Pierwszy półfinał Drużynowego Pucharu Świata w Bydgoszczy dla Rosjan. Gospodarze zajęli drugie miejsce, a na trzeciej lokacie uplasowali się Duńczycy. Od całej stawki odstawali nieco Amerykanie. Najskuteczniejszymi zawodnikami na torze byli Emil Sajfutdinow oraz Greg Hancock, którzy zdobyli po 16 punktów.



Zawody, mimo przygotowania tzw. "betonu", stały na dość wysokim poziomie. Nie brakowało walki i emocji, które sięgnęły zenitu przed ostatnią gonitwą... Ale po kolei.

Pierwsza seria pokazała, że nie będzie tak łatwo zapewnić sobie awans bez konieczności jazdy w barażu. Prowadzenie objęli Rosjanie z 7 "oczkami", Polacy ex equo z Duńczykami tracili do nich punkt, natomiast Amerykanie dwa. Druga kolejka nic nie zmieniła, kolejność była identyczna. Jedyne, co można było po niej zaobserwować to powiększająca się strata Jankesów do pozostałych ekip oraz fatalna dyspozycja Grzegorza Walaska, który w żadnym starcie nie był w stanie nawiązać walki o wyższe lokaty. Na domiar złego w swoim drugim starcie z powodu urwania łańcuszka zaliczył, na szczęście nie groźny, upadek. W tej serii znacznie poważniejszą wywrotkę zaliczył Maciej Janowski razem z Emilem Sajfutdinowem oraz Leonem Madsenem. Całą kolizję spowodował poszerzający tor jazdy Ryan Fischer, który zresztą całe zawody jechał bardzo ostro, wręcz na granicy faulu. Wszystko działo się jednak na pierwszym łuku, więc sędzia zaprosił do powtórki wszystkich zawodników.

Po trzeciej serii wiadome było, że już jedynie Emil może zachować status niepokonanego. Jako jedyny miał na swoim koncie komplet 9 punktów. Ci, którzy mieli 6 oczek po 2 startach tym razem przywieźli "dwójki": Iversen przegrał z Janowskim, Hancock z Madsenem, a Gollob z młodym Mikkelem B. Jensenem. Po 12. biegach klasyfikacja wyglądała następująco:

Dania - 22 punkty
Rosja - 20 punktów
Polska - 18 punktów
USA - 12 punktów

Czwarta kolejka przyniosła nam pierwsze zagrywki taktyczne w postaci "jokerów": na początek za Ricky'ego Wellsa pojechał Greg Hancock i przywiózł 4 punkty przegrywając z Maćkiem Janowskim (wyglądało to jednak tak, jakby Greg nie chciał atakować pozycji swojego klubowego kolegi), a na zakończenie czwartej serii Emil pojechał sam za siebie i zwyciężył w świetnym stylu mimo szalenie mocnej obsady (Gollob, Hancock, Iversen). W klasyfikacji wielkie zmiany nie zaszły:

Dania - 28 punktów
Rosja - 28 punktów
Polska - 26 punktów
USA - 19 punktów

Piąta seria rozpoczęła się dla naszych reprezentantów katastrofalnie, bo od czwartego miejsca Walaska i co gorsza w kontekście walki o zwycięstwo, wygraną Artioma Łaguty (paradoksalnie jeżdżącego w barwach Polonii bardzo słabo). Wydawało się, że tracąc 5 punktów do Rosjan na 3 biegi przed końcem nie mamy szans wygrać tych zawodów. Ale Polacy nie złożyli broni. Najpierw Piotr Protasiewicz w pokonanym polu pozostawił Romana Powazhnego, Leona Madsena i wracającego do ścigania Billy'ego Hamilla (który jednak wypadł blado). W kolejnym biegu z dużą dozą szczęścia zwyciężył po raz trzeci tego dnia Janowski - błąd w tym biegu popełnił jadący z przodu Grigorij Łaguta mało co nie kończąc gonitwy na bandzie, co skrzętnie wykorzystali Janowski z Iversenem. 

I tym samym przez ostatnim biegiem traciliśmy punkt do Duńczyków oraz dwa oczka do Rosjan! Łatwo się domyślić jaka kolejność dawałaby nam wygraną bądź bieg dodatkowy. Z jednej strony było to zadanie niezwykle trudne biorąc pod uwagę start w tym biegu niesamowicie szybkiego Sajfutdinowa. Z drugiej natomiast nadzieje pokładaliśmy w nikim innym, jak oczywiście Tomaszu Gollobie. Na dokładkę każdy liczył, że punkty rywalom może pozabierać także Greg Hancock. 

I był to z pewnością najbardziej emocjonujący bieg turnieju, nie tylko ze względu na jego ogromne znaczenie dla klasyfikacji. Kolejność zmieniała się jak w kalejdoskopie. Dość powiedzieć, że każdy z zawodników przez chwilę jechał na pierwszym, drugim, trzecim bądź czwartym miejscu! Wszystkich w tej gonitwie pogodził... mistrz świata, Greg Hacock, choć przez moment sytuacja układała się dla nas idealnie - prowadził Gollob, przed Gregiem, Emilem i Jepsenem Jensenem. Niestety ostatecznie nasz żużlowiec zamienił się pozycją z Jankesem, co wobec trzeciego miejsca Sajfutdinowa zapewniło Sbornej bezpośredni awans.

Końcowa klasyfikacja:
ROSJA: 35
1. Emil Sajfutdinow (3,3,3,6!,1) 16
2. Grigorij Laguta (2,2,1,0,1) 6
3. Artem Laguta (2,1,0,1,3) 7
4. Roman Povazhny (0,2,1,1,2) 6


POLSKA: 34
1. Tomasz Gollob (3,3,2,2,2) 12
2. Grzegorz Walasek (1,u,d,1,0) 2
3. Piotr Protasiewicz (2,1,1,2,3) 9
4. Maciej Janowski (0,2,3,3,3) 11

DANIA: 33
1. Niels Kristian Iversen (3,3,2,0,2) 10
2.  Leon Madsen (1,0,3,3,1) 8
3. Michael Jepsen Jensen (1,2,2,3,0) 8
4. Mikkel B. Jensen (1,1,3,0,2) 7

USA: 23
1. Greg Hancock (3,3,2,4!,1,3)16
2. Billy Hamill (0,0,0,2,0) 2
3. Ryan Fisher (0,1,0,0,1) 2
4. Ricky Wells (2,0,1,0,-) 3

Podsumowując, obejrzeliśmy bardzo dobre zawody, niestety nie zakończone ostatecznie sukcesem. Możemy być jednak zadowoleni z dyspozycji Tomasza Golloba i przede wszystkim Maćka Janowskiego. W nieco mniejszym stopniu z jazdy "Pepe". Kompletne rozczarował natomiast Walasek, który jak już wiadomo zostanie w barażu zastąpiony przez Krzysztofa Buczkowskiego. Oby ta zmiana wyszła drużynie na dobre i pozwoliła Polakom awansować do finału. Trzymamy kciuki!



środa, 4 lipca 2012

Euro 2012 - Podsumowanie cz. I

W niedzielę 1 lipca meczem Włochy-Hiszpania zakończyło się tak wyczekiwane przez polskich i ukraińskich kibiców (nie tylko rzecz jasna) Euro 2012. Nasza reprezentacja nie spełniła pokładanych w niej nadziei zajmując ostatnie miejsce w - nie ma co ukrywać - najsłabszej grupie tego turnieju. Mistrzostwo zdobyli Ci, po których spodziewano się świetnej piłki, a którzy przez całą imprezę zawodzili, czyli Hiszpanie. Co jeszcze działo się na polskich i ukraińskich stadionach? O tym w dalszej części artykułu.






8 czerwca o godzinie 18:00 rozbrzmiał pierwszy gwizdek Pana Carlosa Velasco Carballo rozpoczynający spotkanie Polska-Grecja. Spotkanie mające dwie jakże odmienne połowy. Pierwsze 45 minut to był futbol, którego chyba mało kto w kraju spodziewał się po naszych reprezentantach: szybkie akcje, dokładne rozgrywanie futbolówki, która krąży od nogi do nogi, pomysłowość, kreatywność i świetna gra trójki z Dortmundu Piszczek, Błaszczykowski, Lewandowski. Jedynie brakowało nieco skuteczności, a gdyby nie to można by powiedzieć, że mecz skończyłby się do przerwy. Niemniej jednak do przerwy po trafieniu "Lewego" prowadziliśmy 1-0 grając dodatkowo z przewagą jednego zawodnika po czerwonej kartce (swoją drogą kontrowersyjnej) dla Sokratisa Papastathopoulosa. 





Co się wydarzyło w trakcie przerwy tego nikt nie wie. Obraz gry uległ diametralnej zmianie i to Grecy coraz śmielej sobie poczynali. W końcu nieporozumienie Szczęsnego z Wasilewskim wykorzystał Salpigidis doprowadzając do remisu. Kto myślał, że ten gol podziała na naszych jak zimny prysznic srodze się zawiódł. Zamiast skomasowanej ofensywy oglądaliśmy nieporadność i brak pomysłu na grę z osłabionym rywalem. Czarę goryczy przelała czerwona kartka dla golkipera Arsenalu za faul na mijającym go w "szesnastce" Salpigidisie. Szczęśliwie "jedenastkę" wykonywaną przez Karagounisa obronił Tytoń, jednak nawet on swoją interwencją nie natchnął kolegów z pola do żywszych ataków. 





I tym sposobem mecz zakończył się remisem, co nie było dobrym wynikiem w kontekście meczu z Rosją, która rozbiła w pył Czechów 4-1 grając przy tym przyjemnie do oka. Wielką formą błysnęli przede wszystkim Andiej Arshavin i Ałan Dzagojev, którzy rozmontowali czeską defensywę.

W pozostałych meczach meczach pierwszej kolejki do pierwszej niespodzianki doszło już następnego dnia. W Charkowie faworyzowani Holendrzy ulegli 1-0 Duńczykom. Za drugą, choć znacznie mniejszą niespodziankę, można uznać zwycięstwo współgospodarzy euro nad ekipą Trzech Koron 2-1.

W drugiej kolejce największą niespodziankę - i chyba jedyną - sprawiła reprezentacja Polski notując kolejny remis 1-1 z Rosją. Wynik ten został osiągnięty w znacznie lepszym stylu, gdzie drużyna imponowała zaangażowaniem i kreatywnością tym razem przez pełne 90 minut. Brakło jedynie jak wcześniej skuteczności, ale i Rosjanie mieli swoje okazje, choć nie tak dobre. A akcja, po której piłkę do siatki skierował Eugen Polanski była jedną z najpiękniejszych na tym turnieju. Tym bardziej szkoda, że nasz pomocnik zdobył tą bramkę ze spalonego, którego sędzia wychwycił.

Styl gry napawał jednak optymizmem i mógł się podobać, podobnie jak piękna bramka Kuby Błaszczykowskiego zdobyta, co w jego jest rzadkością, lewą nogą. Tym meczem, a nawet bardziej sposobem gry piłkarze rozbudzili nadzieję nie tylko na awans, ale i na "coś więcej". Tym bardziej, że Czesi wcześniej pokonali Greków, co było dla nas korzystnym wynikiem. Wszystko więc tym razem zależało wyłącznie od nas.



Tymczasem w grupie B na włosku wisiał los Oranje, którzy tym razem polegli z Niemcami. Aby awansować musieli liczyć na wygraną naszych zachodnich sąsiadów z Duńczykami w ostatniej kolejce oraz sami musieli wywalczyć komplet punktów w meczu z Portugalią, najlepiej wygrywając wysoko. Natomiast w grupach C i D sytuacja wykrystalizowała się o tyle, że z turniejem przed ostatnią serią spotkań żegnały się zespoły Irlandii i Szwecji. Szczególnie żal było irlandzkich fanów, którzy na trybunach w Poznaniu i Gdańsku pokazywali światu co to znaczy doping.

Z ogromnym optymizmem i wielkim apetytem na awans do ćwierćfinału miliony Polaków zasiadło 16 czerwca o 20:45 przed telewizorami, w pubach, barach i strefach kibica aby dopingować naszych w meczu z Czechami. I przez pierwsze 20 minut widzieliśmy reprezentację z meczu z Rosją: grającą szybko, dokładnie, z pomysłem i polotem, stwarzając sobie przy tym sporo okazji do zdobycia bramki, z których najlepszej nie wykorzystał Robert Lewandowski. Niestety, po tych 20 minutach z naszej drużyny jakby uszło powietrze. Inicjatywę przejmowali Czesi, co było widać w rosnącym posiadaniu piłki. Coraz ciężej było nam przedostać się pod bramkę Petra Cecha. Gra naszych rywali stała się coraz bardziej płynna. W końcu w 72. minucie po szybkim kontrataku Petr Jiracek prostym zwodem położył Marcina Wasilewskiego i delikatnym plasowanym strzałem po dalszym rogu pokonał Przemysława Tytonia uciszając kibiców na Stadionie Miejskim we Wrocławiu. Do końca spotkania nic się już nie zmieniło i tym samym pożegnaliśmy się z Mistrzostwami Europy. 




Ogromny smutek i konsternacja zapanowała również w Rosji, która sensacyjnie przegrała z Grecją i Sborna również pożegnała się z turniejem. Sborna, która po pierwszym meczu z Czechami wymieniana była niemal na równi z Niemcami czy Hiszpanami jako kandydat do końcowego tryumfu. Jak widać wszystko zmieniło się w naszej grupie o 180 stopni.

Dzień później kolejna sensacja stała się faktem - Holendrzy w kompromitującym stylu pożegnali się z Euro przegrywając 1-2 z Portugalią (2 gole Cristiano Ronaldo, który zawiódł w meczach z Niemcami i Danią) i kończąc cały turniej z zerowym dorobkiem punktowym. Odpadli również Skandynawowie mimo tak znakomitego pierwszego spotkania.

W grupie C na włosku wisiał los reprezentacji Włoch. Italia pomna doświadczeń sprzed 8 lat (aby wyeliminować Włochów Dania ze Szwecją musiały zremisować 2-2 lub wyżej i taki właśnie padł wynik) obawiali się, że Hiszpanie zagrają z Chorwatami na wynik eliminujący piłkarzy z Półwyspu Apenińskiego. Jednak dzięki bramce Jesusa Navasa w końcówce spotkania La Roja wygrała to spotkanie i awansowała z pierwszego miejsca do kolejnej fazy. 

W grupie D grający na luzie Szwedzi w dobrym stylu pokonali Les Blues 2-0 m.in. po pięknej bramce Zlatana Ibrahimovica. Większe emocje miały miejsce w Doniecku, gdzie Ukraina podejmowała Anglię. Synowie Albionu wygrali to spotkanie skromnie 1-0 po trafieniu tuż po przerwie wracającego do składu po zawieszeniu Wayne'a Rooney'a. Ukraińcy nie poddawali się i po strzale Marko Devica niemal doprowadzili do wyrównania. Piszę "niemal", gdyż węgierski sędzia Victor Kassai nie zauważył, że John Terry wybił piłkę już zza linii bramkowej. Kto wie jak potoczyłby się ten mecz, gdyby arbiter nie popełnił tego błędu. Bramki później jednak nie padły i to Anglicy wraz z Francuzami mogli świętować awans do ćwierćfinału. 




Podsumowując fazę grupową


Jak było przed naszym pierwszym meczem na Euro? Ano wydaje mi się, że większość z nas spodziewała się powtórki sprzed 4, 6 i 10 lat (czyli kompromitacji). "Racjonaliści-pesymiści" liczyli na... w zasadzie nie liczyli na nic. Panowało przekonanie, że nie mamy obrony, nie mamy zmienników, nie mamy trenera, mamy za to jego dziwne powołania (Matuszczyk, Brożek, Sobiech; brak Piecha itp. itd.). Poza obroną, która nie popełniała katastrofalnych błędów, wszystkie te zarzuty można z perspektywy czasu uznać za słuszne. Smuda nie reagował jak należy na wydarzenia boiskowe, nie przeprowadzał zmian bądź były one chybione, zmiennicy nic nie wnosili. Jednak ilu z nas spodziewała się tego, co widzieliśmy w pierwszej połowie meczu z Grekami, przez 90 minut z Rosją i pierwsze 20 minut z Czechami? To była piłka, którą każdy z nas chciałby oglądać. Problem polegał na tym, że brakowało powtarzalności, stabilizacji, utrzymania tego wysokiego poziomu przez pełne 90 minut. Brakło też doświadczenia, takiego boiskowego cwaniactwa i wyrachowania. To jeszcze można wytłumaczyć brakiem ogrania w meczach o punkty. Tylko czy tą reprezentację po tylu wpadkach - mniejszych bądź większych - można jeszcze tłumaczyć? Zostawmy to bez komentarza.

Polska mentalność jest taka, że często popadamy ze skrajności w skrajność. Wystarczyła iskierka w postaci  dobrej połowy w meczu otwarcia by uwierzyć, że możemy u siebie osiągnąć sukces. Rozbudziło to nasze nadzieje, a zostały one jeszcze spotęgowane bardzo dobrym meczem z Rosją. Na fali entuzjazmu mecz z Czechami zamiast używanego w żartach "meczu o honor" miał być swoistym spotkaniem pieczętującym awans do ćwierćfinału. Tak wieszczyły gazety, eksperci, kibice - zapewne także Ci, którzy przed Euro nie postawiliby złotówki na to, że mecz z Czechami będzie miał jakieś znaczenie w kontekście awansu. Nie chcę używać tutaj słowa "hipokryzja", ale myślę, że byłoby one dość adekwatne do tej sytuacji. 

I niestety, Czesi wylali kubeł zimnej wody na nasze rozgrzane głowy. Przeżyliśmy kolejne rozczarowanie. A było tak blisko... Doświadczenia z lat ubiegłych nie nauczyły nas. Balonik oczekiwań, pompowany dwoma pierwszymi meczami pękł kiedy się tego najmniej spodziewaliśmy. Wszyscy zapomnieli o zachowaniu chłodnych głów, które mieliśmy przed Euro. 

Czy piłkarze udźwignęli presję, jaka na nich spoczęła po pierwszych dwóch spotkaniach? Chyba tak. W końcu mecz z Czechami rozpoczęli z "wysokiego C' pokazując, że zależy im na awansie i są oni w stanie go uzyskać. Czemu tylko tego zapału, zaangażowania starczyło na 20-25 minut? To już jest zagadką dla psychologów sportowych, do których się nie zaliczam. 

Krytyka, która spadła na reprezentację i trenera Smudę jest w pełni uzasadniona patrząc od strony statystycznej. W końcu trafiliśmy do, bez owijania w bawełnę, najprostszej grupy, rozpoczynaliśmy meczem z teoretycznie najsłabszym rywalem, bez ogromnej presji (która pojawiała się za to wraz z każdym meczem), a zdobyliśmy raptem 2 punkciki. To z pewnością nie jest powodem do dumy. 

Natomiast z perspektywy stylu, oczekiwań przedturniejowych nie było dramatu, kompromitacji. Nie zagraliśmy jak na poprzednim Euro z Austrią, gdzie przez pierwsze fragmenty spotkania zostaliśmy przez przeciętną drużynę zepchnięci do głębokiej defensywy, nie było gry bez wyrazu i tracenia bramek w tak kompromitujący sposób jak z Ekwadorem czy Niemcami w MŚ 2006. Paradoksalnie mimo ogromnej krytyki moim zdaniem ta drużyna zaprezentowała się nie najgorzej, a na pewno znacznie lepiej niż na poprzednich turniejach. I utwierdza mnie w tym mecz z Rosjanami oraz wspomniana kapitalna akcja zakończona nieuznanym golem Polanskiego. Z tym, że marne to pocieszenie.

Co do postawy poszczególnych piłkarzy: wg kibiców i dziennikarzy najsłabszymi ogniwami naszej kadry okazali się Szczęsny, Piszczek i Murawski. No i oczywiście Franz. Wiadomo, trzeba znaleźć kozła ofiarnego. I w zasadzie zgadzam się z taką opinią, niemniej jednak tak ostra "jazda" po "Murasiu" jest dla mnie grubą przesadą. Fakt, to jego strata w kluczowym meczu zakończyła się bramką i wyeliminowaniem z Euro. Ale ta strata miała miejsce gdzieś 60-65 metrów od naszej bramki! I nie w chwili, kiedy cały zespół był na połowie Czechów. Przy dobrej organizacji można było tą kontrę szybko "skasować", zdusić w zarodku. A sam Murawski co ważne nie stanął po stracie na środku boiska tylko wracał za kontrą. Każdy z jego kolegów z drużyny mógł zatrzymać Barosa i Jiracka. Poza tą stratą tak się zastanawiam czy piłkarz Lecha faktycznie prezentował się tak blado? I dochodzę do wniosku, że raczej nie. Przeglądając nawet portale po meczu z Grecją jeden z nich wymieniał go wśród piłkarzy wyróżniających się "in plus". Zresztą choćby to, że Rosjanie stworzyli sobie stosunkowo niewiele sytuacji to w pewnym stopniu i jego zasługa.

A z czyjej postawy możemy być zadowoleni? Ciężko kogoś wyróżnić, ale chyba nie będzie przesadą jeśli  wymienię tu czwórkę Tytoń, Perquis, Błaszczykowski, Lewandowski. Ten pierwszy uratował punkt w meczu z Grecją i... i w zasadzie tyle. W kolejnych meczach po prostu robił swoje. Nie popełnił żadnego poważnego błędu, nie przydarzył mu się żaden kiks, co miał obronić to obronił, choć tak naprawdę dużo tego nie było, co z kolei jest zasługą tego drugiego. Baliśmy się, że po kontuzji, że niezgrany, że nie wiadomo czy będzie mu zależeć... Tymczasem okazał się ostoją defensywy, dobrze uzupełniał się z Wasylem, grał z poświęceniem i zaangażowaniem. No i wypadł znacznie lepiej niż ten, który miał być liderem defensywy, czy Piszczek. Kuba, jak na kapitana przystało, ciągnął ten wózek z napisem "reprezentacja", starał się, szarpał, dryblował, szukał gry wzajemnej z dwójką z Borussii. A przede wszystkim imponował walką, no i miał swój udział przy wszystkich (czyli raptem dwóch) golach: najpierw idealnie dośrodkował do Lewego, a w następnym spotkaniu kapitalnym uderzeniem pod poprzeczkę zapewnił nam punkt. Natomiast strzelec pierwszego gola na tym Euro często był osamotniony w ataku. Robił co mógł: wygrywał sporo pojedynków główkowych, świetnie się zastawiał, utrzymywał przy piłce, potrafił wywalczyć rzut wolny, szukał gry kombinacyjnej... Może jeszcze lepiej wyglądałby mając obok siebie drugiego napastnika, jednak tak też gra w Dortmundzie więc to dla niego nic nowego. Zaprzepaścił jednak bardzo dobrą sytuację w meczu o awans, co jest rysą na całokształcie jego występu. Niemniej jednak gołym okiem widać jak bardzo rozwinął się piłkarsko w Bundeslidze. 

O tym, że niespodziewanie na rundzie grupowej swój udział w turnieju zakończyli również Rosjanie i Holendrzy zdążyłem napisać. Wiadomo było już przed Mistrzostwami, że Dick Advocaat po nich żegna się z   kadrą wracając do PSV Eindhoven. Losy Berta Van Marvijka jeszcze nie są znane. W obu krajach w najczarniejszych snach nikt nie zakładał takiego scenariusza. Wyjście z grupy miało być pierwszym krokiem w kierunku medalu. Skończyło się na żalu i frustracji wylewanej przez piłkarzy prasie. Czy w obu drużynach dojdzie do rewolucji kadrowej? Wątpliwe. Choć jak widać po wynikach jednej i drugiej kadry niczego nie można być pewnym...