niedziela, 16 września 2012

XL Lime&Lemon

Po recenzji XL Cranberry dziś kolei na inną odmianę smakową, a mianowicie wersję Lime&Lemon. Czy opinia o nim będzie równie pozytywna jak o jego "żurawinowym bracie"? A może wręcz przeciwnie? O tym przeczytacie w dalszej części. 




Zacznę może od tego, że recenzując XL Lime&Lemon mógłbym w zasadzie skopiować to, co napisałem przy żurawinowym XLu i jedynie nanieść stosowne poprawki. Z jego ceną czy dostępnością jest identycznie. Skład? Ten sam, z jedną, oczywistą różnicą jeśli chodzi o barwniki - tutaj pojawia się tartrazyna oraz błękit brylantowy. Rzecz jasna są one związane ze smakiem oraz kolorem napoju. Cóż jeszcze, zanim przejdę do głównego wątku? Warto nadmienić, iż takowego połączenia smakowego - to znaczy limonki z cytryną, próżno szukać na naszym rynku (poza XLem). Znacznie bardziej popularnym smakiem jest połączenie limonki z miętą, czyli po prostu mojito. 

A teraz główny punkt programu, a więc smak. Na wstępie powiem, że akurat Lime&Lemon dla mnie osobiście to najlepszy produkt XLa. Nie tylko ze względu na swoją niepowtarzalność, ale po prostu za UDANE nieco oryginalne połączenie smakowe. Podobnie jak przy XL Cranberry, klasyczny smak typowego energy drinka jest tu właściwie nie wyczuwalny. Kompozycję limonki z cytryną w tym przypadku można uznać za bardzo udany eksperyment. W smaku napój jest dość delikatny, a przy tym mocno orzeźwiający (polecam - jak zresztą większość energetyków - pić schłodzonego). Odnoszę też wrażenie, iż ten posmak (ewidentnie taki, jaki smak napoju) - skądinąd przyjemny - pozostaje w ustach nieco dłużej niż w przypadku XL Cranberry. Jedynym mankamentem jest oczywiście szybkie ulatnianie się gazu z napoju, ale do tego "koneserzy" energetyków z pewnością zdążyli już przywyknąć. 

Króciutko podsumowując - napój XL Lime&Lemon z pewnością można zaliczyć do gatunku tych udanych eksperymentów smakowych. W mojej ocenie jest jeszcze lepszy od swojego "żurawinowego brata". Przy tym ma unikatowy smak, bo jak wiadomo energetyków żurawinowych mamy na rynku znacznie więcej. Kto nie próbował, a często pija energy drinki, powinien skosztować XL Lime&Lemon. Uważam, że nie będzie zawiedziony!


sobota, 15 września 2012

XL Cranberry

Dziś recenzja energetyka, który na naszym rynku obecny jest już od dawien dawna i choćby za samo to należy mu się nieco uwagi. Mowa o XL Energy Drinku, a konkretnie o jego żurawinowej wersji smakowej. Czy można przejść obok niego obojętnie? A może ma w sobie "to coś"? O tym w dalszej części recenzji.




Na początek cena i dostępność: otóż obecnie w sieci Carrefour trwa promocja, w ramach której przy zakupie jednej puszki za 1,19zł drugą dostajemy za grosz. 60 gr za energetyka, w dodatku w trzech opcjach smakowych do wyboru? Rewelacja. Bez promocji natomiast cena waha się od 1,39zł do 1,99zł. W każdym razie rzadko kiedy przekracza 2zł. Oczywiście stwierdzam to na podstawie tego, co zaobserwowałem w swoim regionie. Z dostępnością jeszcze 1-1,5 roku temu powiedziałbym, że jest bardzo dobrze. Jednak od tego czasu jakby powoli zaczął znikać z półek sklepowych. Dla przykładu właśnie dowiedziałem się, iż XLa nie zobaczymy już w niemieckiej sieci Kaufland. Mimo wszystko w dużych marketach, jak np. Real, Tesco czy wymieniony wyżej Carrefour wciąż gości na pólkach z tego typu napojami w całkiem przystępnej cenie. 

W składzie XL Cranberry niemal nie różni się od standardowego energetyka. A więc ilość kofeiny oraz tauryny pozostaje na "ogólnie przyjętym" poziomie, czyli odpowiednio 32mg/100ml oraz 400mg/100ml. Ponadto zawiera jak większość napojów energetycznych kwas cytrynowy, cytrynian sodu i witaminy: niacynę, B6, B12 oraz kwas pantotenowy. Dwie drobne różnice to brak inozytolu oraz obecność barwników - azorubiny i karmelu amoniakalnego, które oczywiście odpowiadają za kolor oraz smak. 
Teraz najważniejsze - czyli właśnie smak. Mając odnośniki w postaci Level Upa czy Green Upa muszę stwierdzić, że to właśnie XL posiada najlepszą wersję żurawinowego "energizera". Jest on delikatnie słodszy od konkurencji, a przy tym również bardziej wyraźny. A posmak nie znika tak szybko - co w tym przypadku jest dużym plusem, gdyż jest on bardzo przyjemny. Każdy, kto spróbuje zdąży poczuć smak żurawiny zanim zdąży on zniknąć w ustach. Jeśli chodzi o minusy mnie osobiście ciężko się takowych doszukać. W zasadzie jedyne, co mogę zarzucić temu napojowi to szybkie "rozgazowanie". Jednak ten problem dotyczy praktycznie każdego energetyka, więc ciężko traktować to jako zarzut. 

Ze swojej strony polecam tego energetyka. Uważam, że jest to jedna z "przyjemniejszych" wersji smakowych "energizerów" na naszym rynku. Przy tym z dostępnością nie ma większych problemów. Dla kogoś, komu nie odpowiada "klasyczny" posmak energetyków, a potrzebuje pobudzenia czy poprawy koncentracji, XL Cranberry może być bardzo dobrym rozwiązaniem. 

poniedziałek, 3 września 2012

Primera Division: Barcelona - Valencia 1-0

Po bardzo przeciętnym meczu Barcelona pokonała Valencię 1-0. Trzy punkty Katalończykom zapewnił pięknym strzałem Adriano, czym po części odkupił swoje winy za przegrany rewanż w Superpucharze. Dla gospodarzy było to trzecie zwycięstwo w lidze z rzędu, natomiast "Nietoperze" z dwoma punktami po trzech kolejkach zaliczają jeden z najsłabszych startów w ostatnich latach, mając jednak już za sobą mecze z mistrzem i wicemistrzem z poprzedniego sezonu. 




Początek spotkania nie zwiastował wielkich emocji. I tych też tak naprawdę przez cały mecz było jak na lekarstwo. Pierwszym godnym odnotowania momentem była indywidualna akcja Pedro w polu karnym, zakończona płaskim uderzeniem prosto w Diego Alvesa. Trzy minuty później na techniczny strzał z ponad 20 metrów zdecydował się Roberto Soldado, który minimalnie minął bramkę Valdesa. Na odpowiedź Barcelony musieliśmy czekać osiem minut. Wtedy to świetną centrą na głowę... Messiego popisał się Dani Alves. Jego strzał po koźle w świetnym stylu sparował Diego Alves. Zastanawiająca była dziwna bierność obrońców Valencii w tej sytuacji. 

Trzy minuty później Messi zdecydował się na strzał z dystansu, po którym piłka wyszła na rzut rożny. I właśnie po tym krótko rozegranym stałym fragmencie piłkę w okolicach narożnika pola karnego otrzymał Adriano i długo nie namyślając się huknął po długim rogu ściągając przysłowiową pajęczynę z bramki Alvesa. Nie minęły dwie minuty, a przed szansą na drugą bramkę dla gospodarzy stanął Pedro. Kapitalną piłką z głębi pola popisał się Xavi, skrzydłowy Barcelony uderzył na wślizgu z pierwszej piłki, jednak brazylijski golkiper Nietoperzy zdołał odbić piłkę do boku. Te dziesięć minut między dwudziestą na trzydziestą to okres najlepszej gry Blaugrany w tym spotkaniu. Okres jakże krótki, ale obfitujący w więcej sytuacji podbramkowych dla Katalończyków niż przez całą resztę zawodów. W 26. minucie na trzydziestym metrze od bramki Los Ches futbolówkę przechwycił Xavi, zagrał na linię pola karnego do Messiego, Argentyńczyk wypatrzył jeszcze wbiegającego w pole karne Fabregasa, jednak ten, w sytuacji sam na sam, mając dużo czasu, jedynie musnął słupek swoją podcinką. 

Do przerwy został kwadrans. Kwadrans, który nie przyniósł w zasadzie żadnych sytuacji, o których należałoby wspomnieć. Odnotujmy jedynie zagranie Daniego Alvesa wzdłuż pola bramkowego z 30. minuty, którego nikt nie zdołał przeciąć. Niecałe dziesięć minut później w polu karnym Barcelony niezłą okazję wypracował sobie Sofiane Feghouli, ale jego strzał z ostrego kąta poszybował wysoko ponad poprzeczką. 

Druga połowa przyniosła jeszcze mniej sytuacji bramkowych, choć w kilku sytuacjach, głównie pod bramką Barcelony, zrobiło się gorąco. Ale po kolei. Po przerwie nie oglądaliśmy już na boisku Daniego Alvesa, którego zastąpił sprowadzony właśnie z Valencii Jordi Alba. Zmiana spowodowana była najprawdopodobniej urazem, którego Brazylijczyk nabawił się po jednym ze wślizgów już na początku zawodów. 

Pierwszą okazję w drugich 45 minutach mieli goście. W ostatniej chwili jednak piłkę z nogi Victora Ruiza ściągnął Alexis Sanchez. Minutę później z 25 metrów Panu Bogu w okno uderzał Adriano. Chyba najbardziej klarowną szansę w drugiej połowie dla Barcelony miał Fabregas. Z prawej strony przy linii końcowej Alexis zakręcił Victorem Ruizem, wpadł w pole karne i idealnie wyłożył piłkę na ósmy metr byłemu zawodnikowi Arsenalu, który posłał ją tam, gdzie pięć minut wcześniej Adriano. 

W 60. minucie spotkania po rzucie wolnym wykonywanym przez Tino Costę piłkę do siatki skierował Victor Ruiz. Pan Perez Lasa bramki nie uznał, gdyż stoper Los Ches znajdował się na pozycji spalonej. Czy rzeczywiście tak było? Ciężko rozstrzygnąć, gdyż nawet powtórki (swoją drogą z fatalnych ujęć) nie wyjaśniają niczego. Niemniej jednak wydawało się, że były piłkarz Napoli znajdował się o włos przed obrońcami Katalończyków. Kto myślał, że ta sytuacja pobudzi zawodników Tito Vilanovy do żwawszych ataków i podwyższenia prowadzenia, musiał się srodze zawieść. Do 80. minuty jedynymi wydarzeniami wartymi uwagi były... zmiany. Najpierw za słabego dziś (jak i od początku sezonu) Cesca pojawił się Iniesta, a później zmian dokonywał Mauricio Pellegrino: Viera zastąpił Guardado, Gaga Albeldę i Valdez Feghouliego. 

W 81. minucie piłkę na 18. metrze ustawił Leo Messi. Strzał Argentyńczyka trafił centralnie w mur. Z każdą minutą piłkarze Barcelony cofali się coraz głębiej pod swoje pole karne wyraźnie chcąc utrzymać ten wynik. Świadczy o tym również wejście Sergio Busquetsa w miejsce Alexisa. Taka sytuacja dawno nie miała miejsca. A mimo to Valencia w ostatnich minutach (a wręcz sekundach) mogła zapewnić sobie punkt. 90. minuta, kolejny stały fragment (tym razem rzut rożny) i znów pod bramką gospodarzy zrobiło się gorąco. Dosłownie 3 metry od bramki Valdesa bez opieki pozostawiony został Victor Ruiz, golkiper Barcelony spóźnij się z wyjściem do piłki, jednak strzał głową obrońcy Nietoperzy poszybował jakieś 30 centymetrów nad poprzeczką. 60 sekund później kolejny groźny strzał - Jonas przerzucił sobie piłkę nad Jordim Albą  z około 25 metrów posłał w stronę bramki "opadającego liścia". Piłka zatrzepotała tylko na górnej siatce. I tym akcentem zakończyło się to spotkanie. 

Wydaje mi się, że był to jeden ze słabszych meczów między tymi drużynami w ostatnich latach. Ani jedna, ani druga ekipa nie pokazały całego potencjału, jaki w nich drzemie. Valencia od początku wyglądała dziś na drużynę nastawioną na wywiezienie z Camp Nou bezbramkowego remisu. Grali jakby bez przekonania, że można stąd wywieźć coś więcej niż punkt, a to - biorąc pod uwagę mecze Barcy z Osasuną czy rewanż z Realem (a także postawę w całym tym spotkaniu) było jak najbardziej możliwe. W zasadzie nie funkcjonowały skrzydła. Ani Feghouli, ani Guardado nie przeprowadzili ani jednego rajdu, który stworzyłby jakiekolwiek zagrożenie pod bramką Valdesa. Jest to o tyle dziwne, że tradycyjnie - szczególnie w pierwszej połowie - zarówno Alves, jak i Adriano, grali bardzo wysoko, w zasadzie pod samym polem karnym gości. Niewielkie było również wsparcie dla nich od Cissokho i Perreiry. Jednak ta dwójka wyraźnie skupiła się na poczynaniach defensywnych, z czego wywiązali się niemal bez zarzutu. Ani Pedro, ani Alexis nie "pohasali" sobie przy nich. Paradoksalnie najefektowniejsze dryblingi Alexis wykonał na obu stoperach Valencii, a nie na bocznych obrońcach. W środku pola natomiast zabrakło piłkarza, który byłby w stanie przytrzymać dłużej piłkę, zagrać na wolne pole do boku czy w "uliczkę". Ani Tino Costa, ani tym bardziej Albelda nie są piłkarzami tego typu. Odczuwalny szczególnie w takim meczu był brak piłkarza typu Banega czy nawet Canales. Brakowało także, głównie ze strony Costy, strzałów z dystansu. A że była to groźna broń pokazał i Soldado, i Jonas. Być może to jednak zasługa Alexa Songa, który wykonał mrówczą robotę w środku pola, częściowo również neutralizując takowe zagrożenie płynące ze strony Argentyńczyka z francuskim paszportem. Mam także wrażenie, że bardziej od Jonasa przydałby się w tym meczu Nelson Valdez. Wiadomo, że Soldado jest typem piłkarza, który nie odpuszcza i walczy o każdą piłkę kiedy tylko ma okazję. Na mecz z lubiącą wymieniać niezliczoną liczbę podań Barceloną ktoś taki jak Valdez byłby wskazany. widać było i z Osasuną, i szczególnie w rewanżu z Realem, że niewiele potrzeba, aby wymusić błąd Mascherano czy Pique. A Valdez to piłkarz, który potrafi 90 minut zasuwać między stoperami, wywierać na nich nieustanny pressing. Gdyby boczni pomocnicy zagrali wyżej, a Valdez obok (nie za plecami) Soldado, być może goście mieliby więcej sytuacji z kontry. 

Co do gospodarzy, lekką poprawę widać było w grze obronnej, choć prawdę powiedziawszy piłkarze Mauricio Pellegrino nie zmusili gospodarzy do wielkiego wysiłku. Największa bolączka - defensywne stałe fragmenty. Nie wiem z czego to wynika - czy z braku komunikacji, czy z braku centymetrów - ale był to kolejny mecz, w którym rywal największe zagrożenia stwarza po rzutach wolnych czy rożnych. Jest to z pewnością element, nad którym podopieczni Tito Vilanovy wciąż muszą dużo pracować na treningach. Drugi  moim zdaniem problem - gra Leo Messiego. A może nawet nie tyle jego gra, co rola. Oglądając Barcelonę można odnieść wrażenie, że La Pulga ma na boisku całkowicie wolną rękę. Nie dotyczą go żadne wytyczne, żadne ustawienia taktyczne. Czy to plus czy minus? Teoretycznie zależy od tego, jaki dzień ma Argentyńczyk. W praktyce - raczej coraz mniej taka jego rola daje drużynie. Cofając się nieco wstecz, do czasów Samuela Eto'o mam w pamięci ogrom sytuacji, w których dostawał piłkę od Xaviego czy Iniesty na wolne pole. Widziałem masę prostopadłych (co ważne, dokładnych podań) piłek od Hiszpanów do Kameruńczyka. Inna sprawa, że często tych zagrań nie wykorzystywał. Ale to był jego największy plus: potrafił jak mało kto kapitalnie w tempo urwać się obrońcom, miał niesamowitą łatwość w dochodzeniu do "setek". Przeważnie miał ich tyle, że nawet marnując połowę z nich i tak trafiał do siatki. Dlaczego przywołuję przykład obecnego zawodnika Andżi Machaczkała? Ano dlatego, że był to ostatni zawodnik w klubie tego typu. Albo może inaczej - jako ostatni z klasycznych "dziewiątek" w Barcelonie faktycznie pełnił swoją rolę. Po nim ani Zlatan, ani Villa nie grali już typowego wysuniętego napastnika, choć z taką charakterystyką przychodzili do stolicy Katalonii. Nie wnikam w to, ile prawdy jest w historii, jakoby sam Messi zażyczył sobie gry jako środkowy napastnik, a na ile to była suwerenna decyzja Guardioli. 

Rzecz w tym, że dając Messiemu pełną swobodę drużyna wbrew pozorom podwójnie traci - raz, że tym sposobem automatycznie zneutralizowane zostają największe atuty Xaviego i Iniesty, a więc kapitalne prostopadłe piłki. Coraz częściej zauważam, że Xavi zaczął się ograniczać do rozciągania gry, posyłania piłek jedynie do boków. No bo tak: Messiego ciągnie do piłki, zdecydowanie lepiej czuje się z nią niż bez niej, stąd jego częste powroty do drugiej linii, nawet w okolice pozycji Busquetsa. Na środku ataku zostaje więc wielka dziura, bo bardzo rzadko, żeby nie powiedzieć w ogóle, Pedro czy Alexis schodzą na miejsce Argentyńczyka. Przeważnie trzymają się kurczowo skrzydeł i jedynie wymieniają się stronami, co nie przynosi specjalnie wymiernych korzyści. Częściej czyni to Villa, ale wiadomo ile czasu był wyłączony z gry. A wiadomo, że znacznie ciężej rozgrywającemu zagrać prostopadłą piłkę ze środka na skrzydło (choć Xavi nawet w tym meczu jedną taką piłkę był w stanie zagrać - ale to wyjątek potwierdzający regułę wynikający jedynie z geniuszu tego piłkarza). Stąd Xavi (rzadziej Iniesta, który szuka jeszcze indywidualnych akcji) ogranicza się do wspomnianego rozciągania gry i "klepania" w środku boiska z Messim, Iniestą czy Busquetsem. 

Druga kwestia to wspomniany brak tej "klasycznej dziewiątki". Pisałem ile na tej pozycji, przy tak kreatywnych piłkarzach jak Xavi i Iniesta, dawał Eto'o. Z Messim na środku ataku, o czym również wspomniałem, powstaje w tym miejscu często dziura. Rzuca się to w oczy szczególnie przy rozrzucaniu gry do skrzydeł. Wielokrotnie widziałem sytuacje, kiedy piłkę na skrzydle dostaje, dajmy na to Alves, ma bardzo dużo miejsca i czasu, ale po dłuższym przetrzymaniu piłki... cofa ją do tyłu. Bo w polu karnym nie ma nikogo. Messi się cofa, a ani Iniesta, ani tym bardziej Xavi nie są piłkarzami typu Franka Lamparda, Stevena Gerrarda czy nawet Kevina Prince'a Boatenga, którzy kiedy piłka jest na skrzydle natychmiast znajdują się w polu karnym czy jego okolicach. A wystarczyłby ruchliwy napastnik obdarzony sprytem (jakim był właśnie Eto'o) by wiele takich sytuacji kończyło się centrą, która znalazłaby adresata. 

Obecnie nie spodziewam się, by Vilanova wrócił do takiej gry, z Messim bliżej linii bocznej. Niemniej jednak w wielu meczach (choćby Chelsea, Inter z LM) taki powrót mógłby wyjść z korzyścią dla drużyny. Jednak nie ja odpowiadam za taktykę w tym klubie, więc pozostają mi jedynie taki oto suche dywagacje :)