Pierwszy sezon Ernesto Valverde za sterami Barcelony dobiegł końca. W zasadzie nie sposób jednoznacznie ustalić, czy można uznać go za udany, czy też nie. Na ogólną ocenę pracy byłego szkoleniowca Athleticu rzutuje mnóstwo czynników - tych niezależnych od niego, jak i tych, na które miał wpływ (pośrednio lub bezpośrednio). Tym samym, ostateczny werdykt determinuje punkt odniesienia, który dla każdego kibica mógł być inny. Jeśli największą wagę przykładałeś do pewnego zwycięstwa na krajowym podwórku, masz prawo czuć się ukontentowany. Jeśli zaś liczyłeś na przełamanie hegemonii Realu w Lidze Mistrzów, możesz ten sezon uznać za kompletnie nieudany. Jeśli notę wystawiasz na bazie oczekiwań przedsezonowych, kiedy klub stracił Neymara, a jego (jak się wydawało) następca natychmiast wypadł z powodu kontuzji, to prawdopodobnie ocenisz dokonania zespołu lepiej, niż gdybyś zrobił to licząc od lutego, kiedy Valverde miał komfortową sytuację kadrową, z Coutinho i powracającym do zdrowia Dembele na czele. Biorąc te wszystkie zmienne pod uwagę, postaram się wynotować najważniejsze plusy i minusy pierwszego roku pracy Valverde na Camp Nou.
Odpalenie Rakiety
+ Chorwat przez wielu był skreślany, poza drugą częścią sezonu 2014/15, zwieńczonego zdobyciem trypletu, nigdy później nie spotkał się z chóralnym głosem poparcia. Przeważnie jego formę i wpływ na grę zespołu oceniano negatywnie. Jego ewentualną sprzedaż przyjęto by z zadowoleniem. Tymczasem pod wodzą Valverde Rakitic wskoczył na równy, wysoki poziom, być może nawet wyższy niż w pierwszym sezonie Lucho. W porównaniu do poprzednich rozgrywek, Ivan nie musiał już pełnić roli zapchajdziury z prawej strony, bardzo często opuszczonej przez Leo Messiego, gdzie zwyczajnie się nie odnajdywał i gdzie tracił wszystkie swoje atuty, stając się praktycznie bezproduktywnym. Teraz wraz z Busquetsem byli odpowiedzialni za centrum boiska i obaj ze swoich zadań wywiązywali się znakomicie. Doskonale się uzupełniali i przewidywali swoje ruchy: kiedy Busquets wychodził wyżej do pressingu, Rakitic, zostawał głębiej, kiedy Sergio wyciągał rywala, wtedy Ivan schodził między obrońców po piłkę. Sprawdził się też w roli dystrybutora piłki. Jeśli tylko rywal nie grał szalonym, agresywnym pressingiem, to Chorwat potrafił inteligentnie łamać linie, znajdować między formacjami czy to Messiego, czy Coutinho, czy Suareza, przesuwając grę wyżej. W wyższych sektorach boiska niejednokrotnie posyłał bezpośrednie otwierające podania, a jak z Villarrealem wchodził nawet w spektakularne dryblingi. Oprócz tego oczywiście doskonale czytał grę, harował w defensywie i nie unikał pojedynków, z których często wychodził zwycięsko. W lidze niezastąpiony, nie zagrał tylko w trzech spotkaniach, zaś dwa z nich opuścił z powodu złamania palca (i dwukrotnie bez niego Barcelona straciła punkty).
Alba bez kagańca
+ Posiadanie Neymara, bezsprzecznie jednego z najlepszych piłkarzy świata, było przywilejem i dawało mnóstwo opcji i jakości w ofensywie. Szybko złapał wspólny język z Messim (przede wszystkim) i Suarezem (ciut słabsza nić porozumienia), co dla rywali skutkowało zabójczymi kombinacjami. Jednakże jego styl gry mocno ograniczał wpływ na ofensywę Jordiego Alby. Brazylijczyk zwykł otrzymywać piłkę szeroko i jak najszybciej szukać zejścia z nią do środka w celu oddania strzału, posłania prostopadłego podania czy zagrania akcji w duecie z Leo. Ney rzadko czekał na obiegającego Albę, a nawet jeśli, to wykorzystywał jego rajd do ściągnięcia z siebie jednego obrońcy, by koniec końców i tak ściąć z piłką ku centrum pola. Po transferze Brazylijczyka Valverde nie zdecydował się postawić ani na klasycznego lewoskrzydłowego, ani na odwróconego skrzydłowego w stylu byłego piłkarza Santosu. Najbliżej lewej strony ustawiany był Andres Iniesta, który jednak zwykł operować nieco węziej, w półprzestrzeni. Stąd cała lewa flanka stała otworem przed Albą. Hiszpan dynamicznie włączał się do ataku, imponował timingiem przy wybiegnięciach na wolne pole do piłek od Messiego i, co równie ważne, potrafił doskonale odegrać, korzystając ze swojego niezawodnego cut-backu w okolice jedenastego metra. Dobrze też współpracował z Iniestą. Często właśnie ta dwójka wymieniała najwięcej podań w meczu. Trzy gole i dwanaście asyst we wszystkich rozgrywkach to jego najlepszy wynik w barwach Barcelony. Ale to nie jedyna wartość dodatnia Alby. Wielokrotnie bezcenne okazywały się jego powroty do defensywy sprintem, na pełnym gazie. Niezmordowany, z niewiarygodną wydolnością i wreszcie nieprześladowany przez kontuzje mięśniowe - 4000 minut rozegrane w tym sezonie to jego zdecydowanie najlepszy wynik, odkąd pojawił się w Katalonii. Cichy bohater tego sezonu i bezsprzecznie wyróżniająca się postać.
Big Sam
+ Nie, na szczęście Sam Allardyce nie miał w tym sezonie (i oby nigdy) nic wspólnego z Barceloną. Chodzi oczywiście o Samuela Umtitiego. Francuz już w poprzednich rozgrywkach pokazał się z bardzo dobrej strony, teraz z kolei bardzo mocno ugruntował swoją pozycję jednego z najlepszych stoperów świata. I nawet, jeśli w drugiej części sezonu nieco spuścił z tonu (na co być może wpływ miała kontuzja mięśniowa, z którą zmagał się na przełomie roku), to summa summarum był jedną z jaśniejszych postaci w barwach Dumy Katalonii. Dość powiedzieć, że przeszło połowę wszystkich spośród spotkań, w których wziął udział, Barcelona kończyła z czystym kontem. Samu nie jest co prawda rosłym stoperem, ale doskonale radzi sobie w powietrzu, jest skoczny i atletyczny. Dysponuje dobrą szybkością, jest bardzo zwrotny i naprawdę trudno mu uciec. Wzorowo czyta grę, świetnie się ustawia i przewiduje intencje przeciwnika. Trudno go ograć w jakikolwiek sposób. No i przy tym wszystkim umie obchodzić się z piłką, nie panikuje pod presją. Jak na defensora popełnia również niewiele fauli: w La Liga średnio jeden na mecz. W zakończonym właśnie sezonie notował statystyki na poziomie Sergio Ramosa, a więc zdaniem wielu (nie moim) najlepszego aktualnie środkowego obrońcy. Oto one (pierwszy Umtiti, drugi Ramos): pojedynki ogółem: 71% vs 66%, pojedynki w powietrzu: 69% vs 63%, odbiory: 2,6 (80%) vs 3,0 (70%), przechwyty: 1,5 vs 1,8, podania (celność) 64 (93%) vs 68 (92%). Oczywiście błędy zdarzały się i jemu, także przesadnie agresywne wejścia w okolicach czy wręcz obrębie pola karnego, ale generalnie był pewnym punktem zespołu. A jego brak Barcelona odczuła w meczu z Levante, kiedy straciła aż pięć goli, czy wyjazdach z Celtą i Realem Sociedad, gdzie Azulgrana pozwoliła sobie wbić po dwie bramki, a okazji rywale mieli na kilka więcej. W tym roku Francuz skończy dopiero 25 lat, więc teoretycznie najlepsze lata kariery wciąż przed nim. Oby spędził je w stolicy Katalonii, będąc ostoją defensywy co najmniej na poziomie tego, co prezentował do tej pory.
Mur berliński
+ Choć sam Marc-Andre ter Stegen nie pochodzi z Berlina, to był w tym sezonie dla rywali zaporą nie do sforsowania niczym słynny mur w stolicy Niemiec (oby jednak "muru z Moenchengladbach" nie spotkał ostatecznie taki los jak berlińskiego). Dość powiedzieć, że MAtS spośród 37 rozegranych w La Liga spotkań (raz z Villarrealem ustąpił miejsca Jasperowi Cillessenowi) w ponad połowie z nich (w sumie 19) zachował czyste konto. Jeśli ktoś do tej pory miał wątpliwości, czy Niemca można zaliczyć do ścisłego grona najlepszych na swojej pozycji, to po tym sezonie powinien się ich wyzbyć. Bez jego spektakularnych interwencji na linii czy wybronionych sytuacji sam na sam przewaga Barcelony w tabeli z pewnością nie byłaby tak wysoka. Poza tym okazywał się niezwykle przydatny, gdy rywal pressował i nie było możliwości krótkiego rozegrania piłki. Wówczas uruchamiał miękkim, 30 czy 40-metrowym podaniem w środkową część boiska, wolnych między wysoko ustawioną linią pomocy a cofniętą linią obrony przeciwnika Messiego czy Suareza. Z tego typu zagrania wzięła się chociażby jedna z bramek w ligowej manicie z Espanyolem. Ostoja.
Nos do zmian
+ Szczególnie widoczny na jesieni. Po kogo Valverde by nie sięgnął, zwykle ten ktoś wnosił coś dobrego do gry, dawał pozytywny impuls. Pierwszy sygnał otrzymaliśmy w czwartej kolejce. Męcząca się z Getafe Barcelona najpierw przegrywała, potem doprowadziła do remisu za sprawą, nomen omen, rezerwowego, Denisa Suareza. Gdy mecz zbliżał się do końca, na listę strzelców wpisał się wprowadzony kilka minut wcześniej Paulinho. Drugi raz po wejściu z ławki Brazylijczyk trafił z Leganes, podwyższając w ostatniej minucie prowadzenie na 2:0 i ostatecznie zabijając emocje. Podobnym wyczynem popisał się Aleix Vidal w pierwszym ligowym Klasyku, kiedy zdobył gola na 3:0 momentalnie po wejściu na boisko. Niezłe zmiany zdarzały się wspomnianym Denisowi Suarezowi, który ma smykałkę do gry kombinacyjnej, co niekiedy, jak np. przeciwko Alaves owocowało efektownymi dwójkowymi akcjami z Messim. Podobnie zresztą było z Paulinho. On również szybko znalazł wspólny język z Argentyńczykiem, wielokrotnie robiąc dla niego za "ściankę" i zawodnika kreującego miejsce swoimi runami. Charakterystyczne dla Barcelony z pierwszej części sezonu stały się też lepsze drugie połowy. Z reguły to wtedy Duma Katalonii grała lepiej i strzelała więcej. Za przykłady niech posłużą starcia z Leganes, Las Palmas, Eibarem, Villarrealem, Alaves, Betisem czy Realem (mowa oczywiście o tych z jesieni).
Przełamanie klątwy Anoety
+ Jasne, wręczanie plusa za jeden mecz, który w kontekście całego sezonu nie okazał się niezbędny do wygrania ligi (acz mentalnie być może miał niemałe znaczenie), mija się z celem i generalnie może wywołać uśmiech politowania na twarzach. Ale biorąc pod uwagę historię ligowych występów Barcy na Anoeta w ostatniej dekadzie, można faktycznie dojść do wniosku, iż jest to zaczarowany, żeby nie powiedzieć przeklęty dla Katalończyków stadion. "Odczarował" go Valverde w niesamowitych (i kontrowersyjnych też) okolicznościach i warunkach atmosferycznych ("mecz na wodzie"). Goście odrobili dwubramkową stratę, by ostatecznie wygrać cały mecz 4:2 po dwóch golach Luisa Suareza oraz trafieniach Leo Messiego i Paulinho. Były szkoleniowiec Athleticu dokonał więc czegoś, co nie udało się Guardioli, Tito Vilanovie, Gerardo Martino i Luisowi Enrique, mających do dyspozycji takich graczy jak Neymar, Xavi, Alves, Puyol, Pedro, Villa czy Fabregas. Kto wie, czy wyrwane w ten sposób trzy punkty w ostatecznym rozrachunku nie pozwoliły zespołowi na złapanie wiatru w żagle (szczególnie, że niewiele wcześniej wygrali na wyjeździe z Realem, a tydzień po meczu z Sociedad rozbili Betis) i sukcesywne odpływanie w tabeli ligowym rywalom.
Katorga z Suarezem
+ Trudno użyć innego sformułowania w odniesieniu do Urugwajczyka. Oczywiście liczby go bronią, został ex-equo z Messim i Fornalsem najlepszym asystentem La Liga, 25-krotnie znalazł drogę do siatki, a biorąc pod uwagę wszystkie klubowe rozgrywki zaliczył 31 trafień, ale to jedna strona medalu. Każdy, kto widział go w akcji z pewnością przyzna, że to nie ten sam zawodnik co rok czy dwa lata temu. Jaki wpływ na taki stan rzeczy miała zmiana ustawienia, w którym, szczególnie w pierwszej części sezonu, przyszło mu pełnić rolę pół-lewego napastnika, a jaki kontuzja kolana, z którą zmagał się jesienią i która - wydawało się - zmusi go w końcu do poddania się operacji? Procentowo nie łatwo to ocenić. Z pewnością miały wpływ na taką, a nie inną dyspozycję Suareza, ale wszystkiego w ten sposób wytłumaczyć nie można. Tak samo jak raptem miesiąca (szukając na siłę) naprawdę dobrej gry (w okolicach dwumeczu z Chelsea) napastnika, który uchodzi(ł) za jednego z najlepszych i najbardziej kompletnych na świecie snajperów. W tym sezonie jego przydatność ograniczyła się do worka goli - mniejszego, niż w ubiegłych dwóch kampaniach, a skuteczność w pierwszych meczach dosłownie wołała o pomstę do nieba. Drastycznie spadł również jego bezpośredni wpływ na grę. Zamiast kapitalnego zastawiania się i gry na ściankę widzieliśmy dużo teatralnych upadków, wymuszania fauli czy odegrań do przeciwnika. Zamiast przyjęć, którymi w ułamku sekundy uwalniał się spod opieki rywali otrzymywaliśmy festiwal błędów technicznych i kłopotów z opanowaniem piłki. Zamiast inteligentnej gry bez piłki i kreowania miejsca kolegom obserwowaliśmy nagminne łamanie linii spalonego, ofsajd za ofsajdem. Zamiast spektakularnych kombinacyjnych akcji czy otwierających podań dostawaliśmy mnóstwo nieporadności, niedokładności, zagrań za mocnych czy nie w tempo. Jego strzały straciły na jakości, po drodze Luisito zgubił też swoją dynamikę, za często piłka odbijała się od niego jak od drzewa. To wszystko najważniejsze mankamenty w jego grze. A warto również dodać, iż za nim fatalny sezon na niwie europejskiej. W Lidze Mistrzów zagrał we wszystkich 10 spotkaniach, spośród których 8 rozegrał w pełnym wymiarze czasowym (jedynie ze Sportingiem był dwukrotnie zmieniany, w 89' i 75'). To przełożyło się na... jednego gola i trzy asysty. Biorąc wszystkie wymienione powyżej czynniki, skłaniałbym się ku stwierdzeniu, że ligowy tytuł udało się wywalczyć raczej mimo wyjątkowo słabego (oczywiście jak na to, co oferował wcześniej) Luisito, niż dzięki niemu, stąd też wymieniam jego słabą formę w tym wątku. Zasadniczym pytaniem jest, czy w przyszłym sezonie Urugwajczyk wróci do swojej "normalnej", wcześniejszej dyspozycji, czy też minione rozgrywki zwiastują początek regresu i "starzenia się" napastnika. Niestety z uwagi na mundial, Suarez nie dostanie wiele czasu na regenerację po wyczerpującym sezonie. Odpowiedź co do obecnej przydatności byłego snajpera Liverpoolu dostaniemy więc dopiero za kilka miesięcy.Neymar z wozu... i co dalej?
+ No właśnie, odejście Neymara wydawało się największym problemem do rozwiązania. Warto przypomnieć, że Brazylijczyk wziął udział w pretemporadzie Barcelony za Oceanem, gdzie grał znakomicie i był jednym z kluczowych elementów w ofensywnej układance Valverde, co starałem się zresztą przedstawić w analizie meczu z Juventusem. W porównaniu do Barcy Enrique, Neymar zyskał więcej swobody bez piłki, szukał miejsc między liniami do otrzymania podania, otwierał flankę bocznemu obrońcy, brał udział w akcjach kombinacyjnych, wykazywał się większą mobilnością, no i był szalenie istotny przy zakładaniu wysokiego pressingu. Wraz z jego odejściem - piłkarza, który miał w odstępie kilku lat przejąć pałeczkę od Leo Messiego - przed Valverde stanęło zadanie reorganizacji i restrukturyzacji modelu gry. Jakie miał do tego narzędzia? 33-letniego, podatnego na urazy Iniestę, tracącego "eksplozywność" i "odklejającego" się od linii bocznej już u schyłku kadencji Luisa Enrique Messiego, Rakiticia po słabym sezonie, nieogranego Paco, sprowadzonego z chińskich peryferii Paulinho, nijakiego Andre Gomesa, kontuzjowanego Suareza i ograniczonych Vidala (mniej) i Deulofeu (bardziej). A, i sprowadzonego tydzień przed zamknięciem okienka Dembele, co rzecz jasna nie sprzyjało wprowadzeniu go do gry z miejsca. Oczywiście nie chcę w tym momencie powiedzieć, że Valverde zastał po Enrique totalnie spaloną ziemię i musiał budować od zera, ale na pewno nie miał totalnie komfortowych warunków pracy, a już tym bardziej po odejściu Neya. To, co funkcjonowało w presezonie, trzeba było zmodyfikować. Najbardziej ucierpiał na tym pressing. Znacznie łatwiej zakładać wysoki pressing i ograniczyć rywalowi liczbę możliwości zagrania w bronionej tercji, mając trójkę graczy z przodu niż dwójkę, z których dodatkowo jeden (Leo) bardzo często jest bierny, zachowując siły na akcje z piłką przy nodze. To z kolei wymusza też automatycznie inne zachowania drugiej linii, liczącej czterech, a nie trzech graczy. Brak lewoskrzydłowego (czytaj: schodzącego napastnika) i free role Messiego, częściej przebywającego w środku pola, niejako wymusiły zmianę ustawienia na płynne 4-4-2. Początkowo szeroko na prawej stronie biegał Vidal bądź Deulofeu, rolę lewoskrzydłowego przejął "uwolniony" Alba, zaś Suarez występował jako pół-lewy napastnik, co z Messim w roli fałszywej 9-tki dawało asymetryczne 4-3-3. Z czasem do Iniesty, Busquetsa i Rakiticia dołączony został czwarty pomocnik kosztem skrzydłowego, co miało zapewnić większą kontrolę w środku pola. Dembele szybko wypadł z powodu urazu, co ponownie opóźniło wkomponowanie go w zespół. Summa summarum ucierpiały flanki Barcelony, zespół stracił zagrożenie na bokach, w związku z czym przeciwnicy mogli więcej uwagi poświęcić centralnej strefie, gdzie Suarez z Leo mieli mniej miejsca. Na jakości i szybkości straciła też horyzontalna i wertykalna cyrkulacja piłki, skrajni pomocnicy skupiali się na tworzeniu trójkątów z bocznym obrońcą i stoperem/środkowym pomocnikiem, by ułatwić przesuwanie gry bocznym sektorem zamiast ustawiać się między liniami jak w presezonie. Na wielu płaszczyznach zaszły więc diametralne zmiany. Jeśli wziąć to wszystko pod uwagę, Valverde wykonał solidną robotę, stawiając pragmatyzm na pierwszym miejscu. Nie oglądaliśmy za często efektownej gry, z dominacją w każdym sektorze, wysokim pressingiem i dynamiczną wymianą podań w atakowanej tercji. Zamiast tego dostaliśmy drużynę kompaktową w defensywie, zorganizowaną w fazach przejściowych, wykorzystującą do maksimum to, co ma najlepszego: kreatywność Messiego, wejścia w tempo i cut-backi Alby, inteligencja Busquetsa, press-resistance Iniesty czy wejścia w pierwszą linię Paulinho. W kilku meczach szczęście też sprzyjało Dumie Katalonii, ale przecież nie ono było głównym czynnikiem prowadzącym do błyskawicznego wygrania ligi z dużą przewagą nad oboma klubami z Madrytu. Z nim w parze szły umiejętności indywidualne i organizacja gry. Nie do końca efektownej, ale wciąż skutecznej. Natomiast tego pierwszego z pewnością należy wymagać od kolejnego sezonu, kiedy w pretemporadzie - miejmy nadzieję - Valverde będzie w końcu dysponował wszystkimi swoimi kluczowymi graczami, włącznie z Dembele i Coutinho. I ja również oczekuję przyjemniejszej dla oka gry w przyszłej kampanii.
Tak to wyglądało w presezonie z Neymarem. Nieźle, co?
Wyrachowanie i pragmatyzm
+ O tym wspomniałem między wierszami w poprzednim akapicie. Odejście Neymara i bardzo późne sprowadzenie jego następcy skutkowały pośrednio odejściem od tego, co Ernesto chciał grać w presezonie czy choćby od tego, co grała Barca Enrique, czyli szybkie dostarczenie piłki trójce z przodu i kontry (w których Brazylijczyk był i mógłby dalej być motorem napędowym; Messi i Suarez dodatkowo zaś mniej lub więcej stracili na dynamice). Przypuszczam więc, że Valverde mógł miniony sezon potraktować jako przejściowy. Postawił na taktyczny pragmatyzm, wsparty wysokimi umiejętnościami i inteligencją poszczególnych graczy. I to zdało egzamin - chyba można tak powiedzieć. Bo mimo klęski w Lidze Mistrzów, czy ktoś początkiem września, po odejściu Neymara, przegranym z kretesem Superpucharze i kontuzjach Dembele i Suareza (a potem jego formie) zakładał, że uda nam się wygrać jakieś trofeum, a tym bardziej z tak ogromną przewagą w ligowej tabeli i z taką demolką w finale Pucharu Króla? Podejrzewam, że wówczas takich optymistów można było zliczyć na palcach jednej... no, może dwóch rąk. 4-4-2 zapewniło większą kompaktowość w obronie. Swoboda Messiego nie wiązała się już z koniecznością łatania po nim "dziur", jak to było z Rakiticiem w ostatnim sezonie Lucho. Iniesta operujący w lewej półprzestrzeni zamiast przy samej linii pomógł uwydatnić wszystkie zalety Alby w ofensywie, a Messi w środku wiązał się z łatwiejszą dla Jordiego opcją zagrania mu piłki zwrotnej. Busquets zaś mógł częściej znajdować go podaniami łamiącymi linie. Z wyjątkiem początku rozgrywek, kiedy Suarez marnował "setkę" za "setką", Barca zaczęła przyzwyczajać do tego, że nie kreuje sobie wielu okazji, ale za to je wykorzystuje, nawet te nie do końca "czyste", klarowne. W porównaniu do dwóch poprzednich sezonów Barcelona oddała średnio nieco mniej strzałów, za to pozwoliła rywalom na więcej. Nieco słabiej wygląda także wskaźnik posiadania, ale on jest generowany przez quasi-pressing, z którym przeciwnik sobie łatwo radzi. Choć tego typu podejście przyniosło całkiem dobre rezultaty, to jednak w takim klubie, jak Barcelona, szkoleniowca trzeba też rozliczać za styl gry. I drugi raz z rzędu wyniki nie idące w parze z efektownym futbolem nie przejdą, przynajmniej w oczach kibiców.
Europejska kompromitacja
- Fatalna porażka w Rzymie bez dwóch zdań kładzie się cieniem na całym minionym sezonie, który bez niej byłby prawdopodobnie odbierany odmiennie - w końcu, wliczając dwumecz w Superpucharze, Blaugrana przegrała tylko pięć spotkań, wygrywając w cuglach ligę i Puchar Króla. Ale Champions League to Champions League. Największe emocje, najbardziej pożądany tytuł. Toteż porażki, a tym bardziej tak kompromitujące, bolą dwukrotnie bardziej. Trzeba oddać Romie, że rozegrała świetny mecz, także z taktycznego punktu widzenia, ale to goście nie zrobili nic, by się przeciwstawić. Barca wyglądała trochę tak, jakby ten dwumecz był już rozstrzygnięty. A okazało się, iż nie był. Podobnie jak dwumecz z PSG sprzed roku. Tyle, że role się odwróciły. Tym razem to zespół Valverde wcielił się w Paryżan. Odizolowany, podwajany Messi, zamknięcie lewej strony i odcięcie możliwości gry do Alby i przez Albę, fantastyczny pressing i dominujący fizycznie Dzeko - wszystko to, w maksymalnym skrócie, sprawiło, iż Rzymianie zdołali odwrócić dwumecz na swoją korzyść. Nie wiem, czy szkoleniowiec Barcelony myślał nawet przy 0:2, iż zaliczka 4:1 z pierwszego meczu jest na tyle duża, że uda się ją dowieść do końca. Może wyszedł z założenia, iż przeciwnik nie wytrzyma tak wysokiego tempa. Fakty są jednak takie, że przy niekorzystnym wyniku nie zareagował w żaden sposób. Albo inaczej: zmiany przeprowadzono zbyt późno i/lub były one nietrafione. Zejście Iniesty, piłkarza, który w tych ostatnich minutach mógłby (jako jeden z nielicznych) wziąć głębiej piłkę na siebie, przytrzymać, wywalczyć faul, "ukraść" kilkanaście sekund z pewnością nie pomogło zespołowi. Podobnie jak wejście Andre Gomesa, któremu w tym aspekcie bliżej do Rakiticia (czytaj: piłkarza, który pod agresywniejszych naciskiem radzi sobie gorzej) niż do Iniesty. Dlaczego tym razem Valverde nie sięgnął po Paulinho? Brazylijczyk ze swoimi warunkami fizycznymi wydatnie pomógłby przy stałych fragmentach gry po obu stronach boiska oraz szedłby za ewentualnymi kontrami, pomagając osamotnionemu duetowi Messi - Suarez vs trójka stoperów Romy. Kolejne zmiany to już wypadkowa 0:3 i tutaj trudno doszukiwać się logiki - należało posłać do boju wszystkich ofensywnych graczy z ławki. Natomiast wciąż kluczową sprawą jest, dlaczego żadnych korekt, roszad taktycznych szkoleniowiec Barcy nie wprowadził wcześniej. Problemy z utrzymaniem posiadania i progresją piłki widać było już po pierwszych 45 minutach. Po przerwie nie zmieniło się nic. Nie potrafiliśmy w żaden sposób uwolnić kluczowych zawodników, takich jak Messi, Busquets czy Alba, brakowało mobilności, ruchu bez piłki, który otwierałby nowe sposobności do transportowania piłki wyżej. To był prawdopodobnie najgorszy występ Dumy Katalonii w minionym sezonie, a na pewno jeśli chodzi o stosunek gry ofensywnej do gry defensywnej. Na obu płaszczyznach leżeliśmy i kwiczeliśmy.
Nuda Panie, nuda...
- Płynnie przechodzimy do kolejnego minusa. Nie da się ukryć, iż styl gry Barcelony Valverde w jego pierwszym sezonie, delikatnie mówiąc, nie zachwycał. Mnie również. Tzn. podobał się, i to bardzo, ale w pretemporadzie. Niestety, tego ofensywnego polotu i znakomitego pressingu nie udało się przenieść na niwę sezonu regularnego (dla równowagi poprawie uległa gra defensywna, która w Stanach Zjednoczonych była daleka od ideału). I w tym momencie wraca temat odejścia Neymara i jego skutki. Te były odczuwalne i widoczne. Nie chcę jednoznacznie stwierdzać, że transfer Brazylijczyka wywrócił wszystko do góry nogami i zmusił Valverde do poszukiwania nowych rozwiązań i systemu gry, ale bez wątpienia jego sprzedaż w jakimś stopniu wpłynęła na odejście od 4-3-3 na rzecz rozwiązania pośredniego (???). Tyle, że nawet mając na uwadze, iż został pozbawiony jednego z najlepszych graczy na świecie, a jego następcę otrzymał późno, w dodatku szybko się on połamał, ja sam spodziewałem się w drugiej części sezonu, gdy wszystkie elementy w końcu się zazębią, iż otrzymam wreszcie dominującą Barcelonę, prezentującą efektowny, przyjemny dla oka futbol. Nic takiego jednak nie nastąpiło, a przynajmniej nie stało się to tendencją, a co najwyżej jednorazowymi wyskokami. Takie spotkania jak z Sevillą w finale Pucharu Hiszpanii nie były wisienką na torcie, a jedynie małym kawałkiem dobrego placka, którego jednak w całości nie pozwolono nam zjeść. Nie otrzymaliśmy choćby krótkiej serii spotkań, w których moglibyśmy się delektować grą zespołu. Nawet ten streak zaczęty w grudniu od wygranego Klasyku, przez mecze z Levante, Realem Sociedad i Betisem, podczas której Messi i spółka strzelili 15 goli, raczej na nikim nie zrobił takiego wrażenia, by stwierdzić: "Wow, to jest ta piłka, którą chcę oglądać codziennie!". I w przypadku większości rozegranych spotkań można dojść do konkluzji, że wynik był lepszy niż gra. Tak jak mówię, ja sam starałem się zachować cierpliwość, dać Ernesto czas na poskładanie wszystkich klocków, zastąpienie nowymi jednego szalenie istotnego i stworzenie nie tylko stabilnej, ale i efektownej, robiącej wrażenie budowli. Tymczasem dostaliśmy jedynie namiastkę pierwszego. Od lutego liczyłem na poprawę jakości gry, na zgranie się nowych piłkarzy, wejście na kolejny level, a w najlepszym wypadku zespół utrzymał poziom prezentowany w rundzie jesiennej. Teraz, jeśli nie nastąpi jakiś kataklizm, Valverde będzie dysponował (choć z opóźnieniem ze względu na MŚ) wszystkimi kluczowymi graczami ofensywnymi. Jedyną większą zmianą na ten moment będzie brak Iniesty. Warto w tym momencie zadać sobie kilka pytań. Czy wrócimy do 4-3-3? Może być o to trudno. Leo z biegiem czasu wysyła coraz więcej sygnałów, że jego optymalną na ten moment rolą jest mediapunta z dużą swobodą pozycyjną - tak operuje w reprezentacji. Na prawe skrzydło prawdopodobnie nie wróci, dlatego też Dembele ogrywał się na tej pozycji, nie zaś na lewym skrzydle (bo w teorii przychodził przecież jako następca Neymara). Gdyby przyjąć, że wracamy do 4-3-3 z Dembouzem i Coutinho na flankach, wówczas centralna pozycja Messiego w ataku wyklucza z jedenastki Suareza. Realne? Nie do końca. Drugi problem wiąże się z wakatem 8-ki w drugiej linii obok Busquetsa i Rakiticia. Cofnięcie Cou i wdrażanie Suareza do roli pół-lewego napastnika? Wątpliwe. No i nie zdało egzaminu na początku minionych rozgrywek. Kolejne pytanie: co z następcą Iniesty? Przyszłość Andre Gomesa i Denisa stoi pod znakiem zapytania. Arthur spodziewany jest dopiero w styczniu. Paulinho w once de gala brzmi jak kiepski żart. Sergiego Roberto Ernesto nie sprawdzał w środku pola, więc zapewne wciąż będzie klasyfikowany jako prawy obrońca. Alena? Cóż, nie spodziewam się, by szkoleniowiec Barcy poszedł aż tak bardzo all-in. Zresztą Hiszpan lepiej czuje się w roli pół-prawej 8-ki. Idziemy dalej: gdzie w przyszłym sezonie ustawiani będą Dembele i Cou? W przypadku Francuza odpowiedź wydaje się prostsza - grywał jako prawy pomocnik, więc ta strona należeć będzie do niego. Nieco mniej klarowna wydaje się odpowiedź w przypadku Brazylijczyka. Lewy pomocnik w 4-4-2, środkowy pomocnik w 4-4-2, lewy skrzydłowy w 4-3-3, a może środkowy pomocnik w 4-3-3? Generalnie najbardziej logicznym posunięciem pod obecny materiał ludzki wydaje się przejście na 4-2-3-1 z trójką (od prawej) Dembele - Messi - Coutinho za plecami Luisa Suareza oraz Rakiticiem i Busquetsem jako double-pivot (w 4-4-2 momentami obaj pełnili podobne funkcje). W ten sposób znika problem zastępstwa za Andresa przy jednoczesnym pomieszczeniu na boisku całej ofensywnej czwórki. Z drugiej strony poświęcenie 8-ki można by traktować jako kolejne (po przejściu na coś w kształcie 4-4-2) sprzeniewierzenie się cruyffowskim wartościom i tradycjom, hołubionym w klubie przez fanów. Tak czy siak, tego typu zagwozdki chciałby mieć każdy trener, bo przecież lepiej cierpieć na kłopot bogactwa niż zmagać się z niedostatkiem. Głowa Valverde w tym, by znaleźć w tym wszystkim złoty środek i cieszyć kibiców nie tylko trofeami, ale i stylem gry. Inaczej może zapłacić za porażki na obu płaszczyznach... głową.
La Masia w odwrocie
- Czasy, kiedy na boisko wybiegało 6-7 zawodników, wychowanych w klubie od małego (zdarzyło się swego czasu, że cała wyjściowa jedenastka składała się z wychowanków) bezpowrotnie minęły. Nie znaczy to jednak, że Barcelona przestała wychowywać piekielnie zdolnych graczy. W dwóch ostatnich edycjach Młodzieżowej Ligi Mistrzów Juvenil A dotarł do fazy finałowej, a w tym roku wygrał całe rozgrywki. O sile reprezentacji Hiszpanii U17 sprzed roku czy dwóch lat w dużej mierze stanowili zawodnicy Dumy Katalonii. Valverde przed sezonem zapewniał, że mając La Masię, grzechem byłoby z niej nie korzystać. No i koniec końców zgrzeszył ciężko, łamiąc ósme przykazanie. W minionych rozgrywkach ani jeden gracz Barcy B czy Juvenilu A nie dostał szansy ani w La Liga, ani w Lidze Mistrzów. Tylko sprowadzony z Valladolid Arnaiz liznął ligi. W jakimś sensie taki stan rzeczy to pokłosie tego, co dzieje się w drugiej drużynie. Zespół budowany był najpierw na awans do Segunda, później na utrzymanie się na zapleczu Primera Division. Co okienko transferowe przychodzili i odchodzili nowi zawodnicy, sprowadzani z różnorakich lig i zakątków świata (jak np. Choco Lozano, ściągnięty z Hondurasu), nierzadko też za niemałe jak na ten poziom rozgrywkowy pieniądze. Doświadczeni, ograni zawodnicy mieli zapewnić nie tylko punkty, ale i odpowiednie wsparcie dla młodych wychowanków. Problem w tym, że tych drugich ubywało, a Gerard stawiał na hurtowo sprowadzonych zawodników, którzy nie zawsze dawali z siebie tyle zaangażowania, ile dałby chłopak związany z tym klubem od małego. Teraz, po spadku z La Liga123, dojdzie do następnego wietrzenia szatni, ale tym razem o sile zespołu stanowić mają w zdecydowanej większości najzdolniejsi gracze obecnego Juvenilu A (co by nie mówić, bogatego w talent). Abstrahując od tego, co działo się w B jeśli chodzi o politykę kadrowę, wciąż w tej drużynie z bardzo dobrej strony prezentowali się wychowankowie. Znakomity sezon rozegrał Carles Alena, istotną rolę (do momentu kontuzji) odgrywał obok niego w drugiej linii Oriol Busquets, a na lewej stronie obrony bardzo solidnie i równo prezentowali się Marc Cucurella i Juan Miranda. Niestety, dobra gra na zapleczu La Liga nie wystarczyła na nic więcej, jak sporadyczne obserwowanie meczów pierwszego zespołu z pozycji ławki rezerwowych. Najbardziej boli oczywiście pomijanie Alenii, bezsprzecznie jednego z najlepszych piłkarzy drugiej ligi i najlepszego strzelca B. Tak, powołanie go w końcówce sezonu, kiedy rezerwy walczyły o utrzymanie, mogło mijać się z celem, ale już niechęci do sprawdzenia go w trakcie rundy jesiennej - którą notabene miał lepszą niż wiosnę - nijak nie da się wytłumaczyć. Valverde wspominał, że preferuje pracę z wąską kadrą, a ta była rozepchana maksymalnie, szczególnie w drugiej linii, i to nawet po odejściu Ardy Turana i Rafinhi. Być może właśnie duża konkurencja w środku pola "zmusiła" szkoleniowca do podjęcia takich kroków. No ale słowo się rzekło i w kolejnych rozgrywkach takich wymówek mieć nie będzie. Teraz, zgodnie z własnymi słowami, stoi przed nim (wraz z dyrektorem sportowym) zadanie uszczuplenia kadry i przygotowania miejsca dla wychowanków pokroju Alenii. Z niecierpliwością będę również obserwował stosunek Valverde do "nowej" Barcy B. Mam nadzieję, iż mówienie o ogromnym potencjale naszej młodzieży (ot, choćby zachwyty na Riquim Puigiem) nie okaże się czczym gadaniem i za słowami pójdą czyny. Czas na żal za grzechy, szczerą spowiedź i postanowienie poprawy.
"I nie zmienia się nic"
- Dalej trzeba żyć. Pytanie, czy starczy sił. Valverde przez cały sezon niechętnie wprowadzał zmiany w wyjściowej jedenastce. Miał dziewiątkę pewniaków, czyli: ter Stegena, Pique, Umtitiego, Albę, Busquetsa, Rakiticia, Iniestę, Messiego i Suareza, do których dokładał dwóch graczy, prawego obrońcę i pomocnika/skrzydłowego. Na prawej stronie defensywy częściej grał Roberto niż Semedo. W drugiej linii początkowo trójkę BRI uzupełniał Deulofeu bądź Aleix Vidal, rzadziej Paco Alcacer. Z czasem zwiększyła się rola Paulinho, by od lutego na stałe wkomponować do once de gali Coutinho. W miarę możliwości oszczędzany był też Iniesta, za którego wskakiwali Paulinho, Andre Gomes czy Denis (w takiej kolejności). I to na tyle. Cała reszta była praktycznie nietykalna. Nie mogę znaleźć grafiki, która pokazywała, o ile mniej rozegranych minut w lidze mieli w nogach zawodnicy Realu w porównaniu do Barcelonistów. W każdym razie różnica była duża. Ktoś może powiedzieć: no i fajnie, dlatego przepadli w lidze. Ale z drugiej strony my zaś m.in. z tego powodu przepadliśmy w Lidze Mistrzów. Tam najbardziej rzucał się w oczy brak świeżości, mobilności, chęci do gry. I to nie wyłącznie w meczu na Olimpijskim w Rzymie. A przewaga w lidze stosunkowo szybko urosła do takich rozmiarów, iż było gdzie i kiedy dać odpocząć najważniejszym graczom. Weźmy dodatkowo pod uwagę, że gdyby nie urazy Busquetsa, Suareza czy kłopoty Pique, ci piłkarze mieliby zapewne w nogach jeszcze więcej minut (a mają ich w La Liga kolejno 2600, 2899 i 2633). Trudno też uznać, by kogoś odciążył Coutinho, gdyż wszedł on w "wakat" w drugiej linii, zajmowany przez drugoplanowych graczy wymienionych powyżej (Deulo, Vidal, Paulinho). Przy naprawdę szerokiej kadrze i wyraźniej przewadze w lidze, dało się lepiej gospodarować siłami kluczowych graczy, których z kolei już niebawem czeka mundial. Przywrócenie ich do "używalności" po tak wyczerpującym sezonie wymagać będzie czasu i stopniowego wprowadzania do gry. Zadanie tym trudniejsze, że Ernesto optuje za wąską kadrą. Miejmy więc nadzieję, że wolne minuty trafią w ręce wychowanków, zawodników Barcy B, a szkoleniowiec tym razem skorzysta z La Masii, którą chwalił przed i po sezonie.
Święta krowa Suarez
- O Luisito był akapit w plusach, bo moim zdaniem poradziliśmy sobie świetnie w lidze POMIMO jego obecności. Tutaj pojawia się jako szpilka w kierunku Valverde za upór w stawianiu na "kaleczącego" Urugwajczyka. Momentów, kiedy były snajper Liverpoolu mógł, a wręcz powinien trafić na ławkę, było kilka. Początek sezonu, kiedy pudłował na potęgę, środek rundy jesiennej, kiedy wyszło na jaw, że zmaga się z urazem kolana czy też sama końcówka, kiedy losy mistrzostwa zostały przesądzone. Nie mówiąc już o rozstrzygniętych koło 60' spotkaniach, które i tak grał do samego końca. Kwestia jego nieporadności to zresztą jedna strona medalu. Druga jest taka, że było go kim zastąpić. Paco w minionych rozgrywkach dawał sygnały, iż może pełnić przydatną rolę w rotacji. Spośród ośmiu ligowych meczów, które rozpoczął od pierwszej minuty, w czterech z nich punktował, dokładając bramkę lub asystę. W CL tylko raz wyszedł w podstawowym składzie (i poza epizodem w rewanżu z Romą był to jego jedyny występ w tych rozgrywkach) i skończył z golem. Z ławki był mniej efektywny, bo też nie jest piłkarzem, który świetnie sprawdza się w roli jokera, ale dał dwie cenne asysty w wyjazdowych zwycięstwach z Alaves i Villarrealem oraz udział w akcji bramkowej z Sevillą. No i co najważniejsze, przy każdej okazji prezentował się znacznie lepiej niż w sezonie 16/17. Lepiej rozumiał grę, częściej miał piłkę przy nodze, potrafił się przy niej utrzymać, zastawić, odegrać na jeden kontakt i błyskawicznie wyjść na pozycję, zrobić miejsce sobie bądź koledze, pokazywał się do gry w bocznych sektorach, pracował w defensywie, no i był skuteczniejszy niż rok temu. W wielkim skrócie: robił dokładnie to, czego oczekuje się od Suareza, a czego Urugwajczyk nie pokazywał regularnie. Sęk w tym, że pozytywnej przemiany Alcacera, jego lepszego zrozumienia kolegów i systemu gry, nie dostrzegał, tudzież ignorował, sam szkoleniowiec. Wszystkie dobre zagrania Paco nie wpływały na Valverde, dla którego wciąż był jednym z ostatnich graczy w rotacji. I to mimo tego, iż jego podstawowy napastnik daleki był od swojej optymalnej dyspozycji, co było widać gołym okiem. Jeśli w takich sytuacjach nie dokonuje się zmiany, to w jakich? Były napastnik Valencii nie jest jakimś tam ogórkiem, swego czasu obracał się w kręgu zainteresowań selekcjonerów reprezentacji, a dla La Roja ma zresztą całkiem dobry bilans bramkowy (6 goli w 13 występach). Z tego, co zaobserwowałem m.in. na twitterze, nietykalność Suareza w minionym sezonie z czasem stała się irytująca dla wszystkich. Dlatego też za całokształt postępowania z tymi dwoma Panami stawiam ostatni minus naszemu szkoleniowcowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz