Po trzech owocnych latach era Luisa Enrique na stanowisko szkoleniowca Barcelony dobiegła końca. Lucho zapisał się złotymi zgłoskami na kartach klubowej historii, zdobywając tryplet w swoim pierwszym sezonie, acz dla części kibiców zostanie zapamiętany przez pryzmat ostatniego sezonu, w którym Duma Katalonii zdobyła jedynie Puchar Hiszpanii. W Lidze Mistrzów musiała uznać wyższość Juventusu, natomiast Primera Division padło łupem Realu. Co więcej, powszechnie (i wcale nie wziętym znikąd) stawianym zarzutem wobec byłego już szkoleniowca zespołu z Katalonii było „wykastrowanie” charakterystycznego, zakorzenionego tu m.in. przez Johana Cruyffa czy Pepa Guardiolę stylu gry na rzecz bardziej pragmatycznego futbolu. Dla romantycznej części Cules zatrudnienie Ernesto Valverde, Cruyffisty z krwi i kości, miało więc zwiastować powrót do pielęgnowanych tutaj wartości.
Jakkolwiek niezmiernie trudno jest oceniać pracę nowego opiekuna Barcelony po zaledwie pięciu oficjalnych spotkaniach (i wcale nie mam zamiaru tego robić), tak dotychczasowe mecze (włącznie ze sparingami rozegranymi za Oceanem) pod wodzą Valverde dostarczyły spostrzegawczym kibicom na tyle materiału, by dostrzec pewne różnice czy wprowadzone nowe/stare rozwiązania w porównaniu do „schyłkowej” Barcy Lucho. Postaram się wynotować najistotniejsze z nich.
Środkowi pomocnicy… w środku pola
Brzmi zabawnie, ale oglądanie Iniesty ustawionego niemal przy lewej linii bocznej i Rakiticia wcielającego się w rolę prawoskrzydłowego/prawego pomocnika wcale takie zabawne nie było. Budowanie ataku pozycyjnego opierało się u Lucho na stworzeniu przewagi liczebnej w bocznych sektorach, przez które piłka wędrowała wyżej w kierunku tercetu Messi-Neymar-Suarez. Aby tę przewagę - tudzież trójkąt do gry wzajemnej - uzyskać z boku, środkowi pomocnicy zmuszeni byli do przesuwania się w kierunku linii bocznych. W konsekwencji cała formacja była rozciągnięta wszerz boiska, ginęła wewnątrz niej korelacja, brakowało połączeń między poszczególnymi jej piłkarzami i zwyczajnie trudniej było „wrócić” z piłką z bocznego sektora w kierunku centrum boiska czy przenieść ją sprawnie na drugą flankę. Słynna kontrola środka pola w praktyce nie istniała. Dotychczasowe spotkania z Valverde u sterów (z wyjątkiem dwumeczu z Realem<szczególnie rewanżu>, który był swoistą aberracją i kompletnie nieudanym eksperymentem z ustawieniem) pokazały, że pomysł Lucho odchodzi do lamusa. Duet środkowych pomocników operuje centralnie, przed Busquetsem, który dzięki temu również jest bardziej efektywny, gdyż ma więcej opcji do podań wertykalnych czy diagonalnych, łamania linii zamiast podań w bok do bocznych obrońców. Także stoperzy mogą dzięki temu znacznie częściej szukać pionowych zagrań w drugą linię. Koniec końców zmianie uległy proporcje – u Lucho najwięcej kontaktów z piłką notowali nie pomocnicy, a środkowi i boczni obrońcy, ponieważ na ogół nie potrafili znaleźć opcji do podania atakującego, więc długo wymieniali futbolówkę między sobą. Obecnie te liczby wyglądają
porównywalnie albo – jak w meczu z Betisem – nawet korzystniej dla pomocników.
Graj krótko od tyłu!
Czy będzie życie po Victorze Valdesie? – to pytanie zadawali sobie kibice Barcelony po jego odejściu z klubu. Hiszpan w swoim ostatnim sezonie w barwach Dumy Katalonii nie tylko wielokrotnie ratował zespołowi „tyłek” fenomenalnymi interwencjami na linii, ale również imponował grą nogami: precyzyjnie wprowadzał piłkę do gry i umiał ją rozprowadzić po całym boisku z dużą dokładnością i przeglądem sytuacji. Okazało się, że życie po nim nie tylko jest, ale może być nawet lepsze. Wcześniej Claudio Bravo, a teraz Marc-Andre Ter Stegen udowodnili, że w żadnym z tych elementów Victorowi nie ustępują. To jednak tylko jedna strona medalu. Oczkiem w głowie Guardioli było granie krótkimi podaniami spod własnej bramki, nawet wobec wysokiego i intensywnego pressingu ze strony przeciwników. Na tym polu nie liczył się jedynie bramkarz, który potrafi „obchodzić się” z piłką, ale również inteligentni stoperzy i pomocnicy. Mieszanka ich umiejętności (czysto technicznych, jak i w grze bez piłki) w połączeniu z zapleczem taktycznym, pozwalała delektować się akcjami, kiedy Barcelona z dziecinną łatwością kilkoma szybkimi podaniami „łamała” pressing i przesuwała grę wyżej. Element, który cieszył oczy prawie tak samo, jak strzelane gole czy dryblingi. Sezon 16/17 unaocznił, jak wiele od tamtego czasu się zmieniło. Pressowani stoperzy wielokrotnie nie mieli dostatecznego wsparcia od pomocników. Ci nie schodzili niżej, nie manewrowali kryciem rywali, próbując otworzyć jakąś linię podania. Te zaś przeciwnicy błyskawicznie zamykali, a struktura pozycyjna była zaburzona. Kończyło się na wymuszonych wybiciach „na oślep”, na ogół zgarnianych przez przeciwny zespół. Valverde rozpoczął na tym polu pracę u podstaw. Poza operującym i tak niżej Busquetsem co najmniej jeden z pomocników schodzi niżej, próbując stworzyć dodatkową opcję zagrania i/lub trójkąt do gry wzajemnej na małej przestrzeni. Drugi z pomocników, w zależności od sytuacji i ustawienia pozostałych partnerów, albo także wykonuje ruch w kierunku własnej bramki, albo szuka sobie miejsca za plecami pressującej formacji, a przed linią obrony. Na ten moment jeszcze nie wszystko działa jak należy, wciąż obecna jest niedokładność, aczkolwiek wymuszone wybicia przed siebie zostały wyraźnie zredukowane. Nawet jeśli pojawia się jakieś kilkudziesięciometrowe podanie, to nie jest to wysoka piłka na walkę w powietrzu, a sama futbolówka jest adresowana w kierunku konkretnego gracza. Za przykład niech posłuży akcja z meczu z Espanyolem, po której do siatki trafił Luis Suarez. Mała rzecz, a cieszy.
Neymar-case
Odłóżmy na bok dywagacje, czy Valverde wiedział o prawdopodobnej stracie Neymara przed turniejem w Stanach Zjednoczonych, czy dopiero później. Faktem jest z kolei, iż spotkania w USA unaoczniły, jak ogromny potencjał miała jego obecność w taktyce hiszpańskiego szkoleniowca. U Luisa Enrique, przy prowadzeniu ataku przez boczne sektory, wzdłuż linii bocznej, Brazylijczyk z reguły otrzymywał piłkę bardzo szeroko, skąd ścinał do środka. Nie raz i nie dwa dzięki swoim nieprzeciętnym umiejętnościom udawało mu się dotrzeć przed szesnastkę, lecz takie akcje miały swoje zasadnicze ograniczenia. Jakie? Banalne. Zaczynając akcję spod linii bocznej w kierunku pola karnego musisz pokonać z futbolówką nie tylko duży dystans, ale i wielu rywali po drodze. Krótko mówiąc: prawdopodobieństwo sukcesu takiego „slalomu” (powiedzmy, że tym sukcesem byłaby dokładna prostopadła piłka, oddany celny strzał czy podanie do Messiego) jest mniejsze niż w przypadku, gdyby Ney (czy każdy inny piłkarz) rozpoczął tego typu akcję z bardziej centralnego fragmentu boiska. I właśnie tak przedstawiał się pomysł Valverde na Brazylijczyka. Przy Messim przebywającym w centrum pola gry i pomocnikach „na swoich pozycjach” Barcelona mogła stwarzać sobie przewagę liczebną w środkowych sektorach. Dodatkowo wysoko ustawieni boczni obrońcy zapewniali szerokość i rozciągali formacje rywali. Natomiast schodzący bez piłki między linie do środka Neymar miał to wykorzystywać i swoją ruchliwością, zwrotnością gubić ewentualne krycie i otrzymywać piłkę w strefie bezpośredniego zagrożenia, pomiędzy linią obrony a pomocy. W zamyśle to skracało mu wydatnie dystans do bramki i liczbę przeciwników. Jak efektywnie by to działało, już się nie dowiemy (choć Dembele, mimo, że to zdecydowanie nie jest jeszcze poziom Neymara, stylem gry nieco go przypomina, więc być może w niedalekiej przyszłości to on będzie grał w ten sposób). Namiastkę takiej akcji Barcelona zaprezentowała z Juventusem przy golu na 1:0. Wówczas to Messi znalazł Brazylijczyka wolnego między liniami, a dalej poszło jak z płatka.
Messi-case
Nie masz prawa narzekać na najlepszego piłkarza świata, ALE… Messi od sezonu 15/16 (a przez moment i w 14/15) generuje jeden boiskowy „problem” (tak, słowo, które nie powinno się pojawiać, gdy mowa o Messim na murawie): jak zintegrować jego swobodę z ustawieniem i rolami poszczególnych graczy? Argentyńczyk stopniowo traci swoją „eksplozywność”, na dłuższym dystansie nie jest już tak trudny do złapania jak kilka lat temu. Powoli wchodzi w wiek, kiedy dynamika przestanie być jego znaczącą przewagą. To wszystko ogranicza przydatność La Pulgi na skrzydle jako schodzącego napastnika (rzecz jasna w porównaniu do lat ubiegłych, bo nawet obecnie występując tam na co dzień byłby najlepszy na tej pozycji). Trudno powiedzieć, na ile sam Messi to widzi i o tym wie, a na ile jego obecność w strefie środkowej wynika z chęci przebywania w centrum wydarzeń (i boiska) oraz ich kontrolowania. Fakty są jednak takie, że teraźniejszy Leo ze swoją rolą w Barcelonie sprzed choćby 8-9 lat ma niewiele wspólnego. Tak więc przed Valverde stoi zadanie, by maksymalnie spożytkować swobodę genialnego Argentyńczyka w taki sposób, by nie ucierpiała na tym cała drużyna, m.in. na płaszczyźnie struktury pozycyjnej, spacingu, pressingu, przejścia z ataku do obrony etc. Lucho tę kwestię rozwiązał doraźnie, odsyłając na prawą stronę Rakiticia. Tym ruchem pozbawił się całkowicie dynamiki na prawej stronie, gdzie gra była statyczna, a futbolówka często tam „utykała”, akcje zwalniały, a rywal zdążył się przesunąć i odpowiednio ustawić. Nowy szkoleniowiec Barcy miał o tyle utrudnione zadanie, że musiał jednocześnie znaleźć pomysł na natychmiastowe rozwiązanie kłopotu po lewej stronie, która do czasu adaptacji Dembele została „pusta” po Neymarze. Sam
nie brałem pod uwagę, iż Valverde odejdzie od 4-3-3, ale poniekąd został do
tego zmuszony. I jak dotąd eksperymentuje z ustawieniem. Pojawiły się próby z
Vidalem w roli prawoskrzydłowego, Paco w roli lewoskrzydłowego, Messim w roli
fałszywej 9-tki czy, jak z Espanyolem, asymetryczną trójką w ataku, gdzie
Deulofeu operował z prawej strony przy samej linii, Messi na środku ataku, zaś
Suarez sprawował funkcję pół-lewego napastnika, który w zależności od
okoliczności czy położenia piłki znajdował się albo w okolicach pola karnego,
albo bliżej lewej flanki. Czy po wejściu Dembele do pierwszej jedenastki światło
dzienne ujrzy prognozowane 4-2-3-1 z Francuzem i Deulofeu na skrzydłach,
Argentyńczykiem między nimi i Suarezem na szpicy? To z kolei wiązałoby się z
rozbiciem bardzo sprawnie funkcjonującego jak dotąd tercetu Busquets – Rakitic
– Iniesta w środku pola. Dobrą informacją jest to, iż wreszcie Valverde ma
pozytywny ból głowy jeśli chodzi o mnogość zestawień personalnych i
taktycznych.
Prawa strona aktywna, lewa strona wolna
Jak zostało powiedziane wcześniej, Enrique nie do końca udanie zamaskował problemy Barcelony z prawej strony po odejściu Daniego Alvesa i przesunięciu Messiego. Doszło wręcz do tego, że Rakitic z Sergim Roberto ograniczali się niemal wyłącznie do przyjmowania podań i odgrywaniu ich do tyłu bądź do samego Leo. Statyczność stłamsiła dynamizm. Po przeciwnej stronie boiska sytuacja przedstawiała się zgoła odmiennie. Owszem, szybkości było aż nadto, ale nie była ona w pełni wykorzystywana. W sytuacjach 2 vs 1 w bocznym sektorze, Neymar z piłką przy nodze zamiast podania do obiegającego Alby preferował zejście do środka i próby dogrania samemu do Messiego. Ewentualne niepowodzenia takiego rozwiązania było tym boleśniejsze, iż Alba po takim sprincie nie zdążył wrócić na czas i „odbudować” pozycji. Koncepcję Valverde na przywrócenie wartości dodanej od bocznych obrońców można było dostrzec przeciwko Espanyolowi. Sprowadzony z Benfiki Nelson Semedo (ale też i Aleix Vidal, który u Hiszpana może chyba liczyć na większe zaufanie niż u Luisa Enrique) gwarantuje na skrzydle większą dynamikę w swoich akcjach niż Roberto i Rakitic razem, a przede wszystkim ma nawyki prawego obrońcy i doskonale wie, jak powinien się zachowywać i ustawiać w ataku pozycyjnym. Może jego współpraca z „przywiązanym” do linii bocznej Deulofeu nie wyglądała idealnie przez cały mecz, kiedy to trochę "zabierali" sobie wzajemnie miejsce, ale i tak zdążyli pokazać kilka akcji na pełnej szybkości, dezorganizujących nieco szyki obronne Espanyolu. Bardziej naturalnie (choć brakowało wciąż nieco precyzji w zagraniach, pół metra w jedną czy drugą stronę) prezentował się duet Portugalczyka z Dembele. Były gracz Borussii Dortmund lubi zajmować bez piłki bardziej centralne sektory. Nie inaczej było w jego debiucie. Tym sposobem bądź zabierał Semedo bocznego obrońcę Espanyolu i umożliwiał mu atak prawym korytarzem, bądź – jeśli ten został na swojej pozycji – (Dembele) otrzymywał więcej swobody i stanowił dla niego (tj. dla Semedo) po prostu dogodną opcję do podania, a w konsekwencji dalszej cyrkulacji piłki. Co przez pryzmat tego meczu zyskała lewa strona? Otóż szeroko ustawiony z prawej Deulofeu i Messi operujący głównie w prawej półprzestrzeni bądź w strefie środkowej „zmuszali” Espanyol do przesunięcia formacji obronnych w swoją lewą stronę. Cały korytarz z prawej strony Papużek należał tym samym do Alby, którego Barcelona znajdowała szybką zmianą kierunku ataku z prawej na lewą lub błyskawicznym przerzutem od Argentyńczyka czy Rakiticia. Także w kontratakach lewy obrońca Barcelony mógł się podłączać znacznie częściej do ataku, a że koledzy łatwo kreowali mu sytuacje 1 vs 1, to Hiszpan mógł korzystać ze swoich zabójczych, płaskich cutbacków (wycofań) przed pole karne lub bramkowe. Zobaczymy, jak boki obrony będą funkcjonować w perspektywie całego sezonu, ale nie da się ukryć, iż początek mają bardzo dobry.
Na zachwyty i peany pod adresem opiekuna Dumy Katalonii jest za wcześnie, to oczywiste. W grze, którą tak chwalę, wciąż są obecne mankamenty, elementy wymagające mniejszych lub większych poprawek. Niemniej jednak warto podkreślić przede wszystkim to, czego Valverde już dokonał, tracąc przed startem sezonu z tercetu Messi – Neymar – Suarez Brazylijczyka, prawdopodobnie drugiego najlepszego piłkarza na świecie, pod którego (m.in.) przez trzy lata budowana była gra Barcelony Luisa Enrique. Jednego fundamentu więc nie ma. Pozostaje zastąpić go filozofią cruyffowskiej piłki, „powrotem do korzeni”, co – opierając się na dotychczasowych przesłankach – wierzę, iż nastąpi.
Ciekawa analiza, mająca odzwierciedlenie w rzeczywistości. Dobrze się czytało
OdpowiedzUsuń