Co prawda od finału polsko-ukraińskiego turnieju minęło już sporo czasu, ale skoro pojawiła się pierwsza część podsumowania, to powinna pojawić się i druga. Tak też postanowiłem uczynić i dziś przeanalizujemy ćwierćfinały, półfinały oraz wielki finał.
Pierwszy z meczów 1/4 finału odbył się na Stadionie Narodowym w Warszawie. Niespodziewani (przynajmniej po pierwszej kolejce grupowej) zwycięzcy grupy "polskiej", Czesi, podejmowali drugi zespół z grupy B, a więc Portugalię. Piłkarze Paulo Bento przed Mistrzostwami spisywali się fatalnie, nie wygrywając w tym roku ani jednego spotkania. Wydawało się, że poza ich zasięgiem będą zarówno Niemcy, jak i Holendrzy, a i mogą mieć kłopoty z Duńczykami, którzy zostawili ich za plecami w eliminacjach.
Był to jednak mecz bez historii. Czesi nie byli w stanie stworzyć sobie żadnej klarownej sytuacji. Z każdą minutą przewaga Portugalczyków rosła. Dopięli oni swego na niecałe 10 minut przed końcem spotkania, gdy dośrodkowanie z prawej strony wykorzystał Ronaldo i mocnym strzałem głową po koźle zapewnił Portugalii półfinał.
Następnego dnia z mistrzostwami żegnał się Gdańsk, który został areną meczu pomiędzy Niemcami a Grecją. Tu również mecz toczył się do jednej bramki. Przewagę naszych zachodnich sąsiadów dopiero w 39. minucie udokumentował strzałem z dystansu Philipp Lahm. Niewiele po rozpoczęciu drugiej połowy szybki i jeden z nielicznych kontrataków Hellady zakończył się bramką Samarasa. Wtedy to zapachniało sensacją. Odpowiedź Niemców była jednak błyskawiczna - w 15 minut strzelili 3 bramki (kolejno Khedira, Klose, Reus) czym pokazali, że są głównym faworytem do końcowego tryumfu. Na otarcie łez w samej końcówce bramkę z nieco kontrowersyjnego rzutu karnego zdobył Salpingidis.
23 czerwca w trzecim ćwierćfinale Hiszpanie zmierzyli się z Francją. Zapowiadano to spotkanie jako hit 1/4, jednak nic takiego nie miało miejsca. Mecz był nudny i zaskakująco jednostronny, choć Hiszpanie po raz kolejny nie pokazali wielkiego futbolu, jedynie wyrachowanie i pokazali, jak zwyciężać najmniejszym nakładem sił. Po dwóch trafieniach Xabiego Alonso (w tym jedna bramka z karnego) La Roja mogła już myśleć o półfinale z Portugalią.
Chyba najlepszy z ćwierćfinałów, a na pewno najbardziej emocjonujący, mogliśmy obejrzeć w Kijowie, gdzie Włosi podejmowali Anglików. Obie strony stworzyły w tym meczu spoko świetnych okazji bramkowych, jednak ani Hart, ani Buffon nie dali się pokonać nie tylko przez 90, ale i 120 minut. Z przebiegu meczu to jednak Włosi zasłużyli na awans. Dłużej utrzymywali się przy piłce, każda akcja była przemyślana, oddali ogromną ilość strzałów, bo aż 35 (z czego 20 celnych!), z czego szczęśliwie dla Anglików dwa uderzenia zatrzymały się na słupku.
Jednak sprawiedliwości stało się zadość i Italia wygrywając w serii jedenastek 4-2 została ostatnim półfinalistą Euro 2012.
27 czerwca w Doniecku na przeciwko siebie stanęły drużyny Hiszpanii i Portugalii. Hiszpanie zawodzili w zasadzie przez cały turniej (wyjątkiem był mecz z najsłabszą chyba na tym turnieju Irlandią) i nie inaczej było w półfinale. Dość powiedzieć, że przez 90 minut zdołali oddać tylko jeden celny strzał! Jednak Portugalczycy, mimo większych chęci, zrobili niewiele więcej by rozstrzygnąć ten mecz w regulaminowym czasie. Dogrywka to już dość wyraźna przewaga Hiszpanii, która nie została udokumentowana golem, a świetną okazję do tego zmarnował Andres Iniesta.
Doszło więc do rzutów karnych, które zmarnowali Joao Moutinho i Bruno Alves po stronie portugalskiej oraz Xabi Alonso po stronie hiszpańskiej. Decydującego karnego wykorzystał Cesc Fabregas i cała Hiszpania mogła świętować kolejny finał wielkiego turnieju.
Do wielkiej niespodzianki - bo chyba tak to trzeba nazwać - doszło w Warszawie, gdzie Włosi pokonali Niemców 2-1. Co ważne, zwyciężyli zasłużenie, a świetny mecz rozegrał wreszcie ten, który był największą nadzieją całej Italii - Mario Balotelli, strzelec obu bramek. Honorową bramkę dla naszych zachodnich sąsiadów zdobył z rzutu karnego w doliczonym czasie Mesut Oezil.
1 lipca w Kijowie meczem Włochów z Hiszpanią zakończył się ten turniej - turniej udany tak od strony organizacyjnej, jak i sportowej. Biorąc pod uwagę formę obu drużyn w przeciągu całego turnieju oraz wynik ze spotkania w grupie pomiędzy tymi zespołami, ciężko było wskazać faworyta. Wyklarował się on jednak od samego początku spotkania. Wreszcie zobaczyliśmy Hiszpanię, która nie wymienia bezproduktywnie piłki na środku boiska, tylko robi z jej posiadania pożytek. Mimo, że znów Vicente del Bosque zdecydował się na grę bez napastnika (tzn. z Fabregasem na szpicy) wreszcie Hiszpanie wykorzystywali swoją najgroźniejszą broń, jaką z pewnością są zaskakujące prostopadłe piłki z głębi pola. Tak padły wszystkie bramki w tym spotkaniu, które zdobyli kolejno: Silva, Alba, Torres oraz Mata. Kapitalne spotkanie rozegrał wreszcie Xavi, autor dwóch asyst, który w tym spotkaniu całkowicie przyćmił znacznie lepszego dotąd Andreę Pirlo. I co warte wspomnienia, po raz pierwszy od bardzo dawna posiadanie piłki w meczu La Roja rozkładało się niemal pół na pół. Można z tego wyciągnąć dwa wnioski: po pierwsze, że Włosi musieli grać wysoko, skutecznym pressingiem będąc samemu przy tym skutecznym w graniu piłką, a po drugie tak jak wspomniałem, Hiszpania zastosowała się tym razem do powiedzenia: "ważniejszy od posiadania piłki jest sposób jej rozegrania". Podkreślmy, że Włosi nie zasłużyli na tak wysoki wymiar kary, a w dodatku grali w osłabieniu z powodu kontuzji Thiago Motty, którego z powodu wykorzystania limitu zmian nikt nie mógł zastąpić.
W meczach rundy pucharowej nie padło bardzo dużo goli (choć 4 bramki w finale i 6 w meczu Niemców z Grecją temu przeczy), ale to zrozumiałe. Na tym etapie każdy błąd kosztuje dwa razy więcej, więc każda drużyna się ich wystrzega w pierwszej kolejności. Wśród tych siedmiu spotkań największą niespodzianką wydaje się porażka Niemców z Włochami. Największym zaskoczeniem - swego rodzaju na pewno postawa Włochów i Portugalii. Królem strzelców został Fernando Torres - tak krytykowany przed turniejem (choć trzeba zaznaczyć, że 3 trafienia miało na koncie kilku piłkarzy), a najlepszym piłkarzem Andres Iniesta. Czy słusznie? Wiadomym było, że ten tytuł trafi w ręce piłkarza mistrzowskiej drużyny. Rzadko takie wyróżnienia przyznaje się piłkarzom formacji defensywnych, co automatycznie eliminowało Casillasa, Ramosa, Pique czy Albę. Wielkiego turnieju nie rozegrał ani Xavi, ani Silva (choć ten drugi imponował statystykami), Torres grał za mało, więc padło na piłkarza Barcelony. O co zresztą nie można mieć pretensji, bo w zasadzie w każdym meczu starał się napędzać grę Hiszpanów, będąc ich najbardziej kreatywnym zawodnikiem.
Turniej nie przyniósł wielkich niespodzianek, choć z pewnością nas rozczarowała postawa i odpadnięcie już w grupie reprezentacji Polski. Hiszpanie zostali pierwszą drużyną, która wygrała trzy wielkie turnieje z rzędu (ME 2008, MŚ 2010, ME 2012) i na polskich i ukraińskich stadionach przeszli do historii. Nam pozostaje czekać, aż również i my zapiszemy się złotymi zgłoskami na kartach historii. Miejmy nadzieję, że tego doczekamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz